Polacy po 1989 r. pokazali dwa oblicza. Byli społeczeństwem i byli demosem. Jako społeczeństwo pracowali, jako demos głosowali. Jako społeczeństwo wykazali się energią i zaradnością, im Polska zawdzięcza wszystkie sukcesy. Jako demos miotali się od ściany do ściany.
Znany publicysta Robert Krasowski był łaskaw w artykule „Partie to gangrena” zmieszać z błotem partie polityczne. Wszystkie. Bo „nie ma dobrych partii, są tylko złe i bardzo złe”. Tako rzecze Krasowski, a ja się z nim nie zgadzam.
Tryptyk Roberta Krasowskiego o Lechu Wałęsie to tekst interesujący, pisany błyskotliwie, wręcz brawurowo. Chwilami nazbyt. Rysy bohatera malowane są jednak barwami nadto jaskrawymi, historyczne tło pozostaje zaś rozmazane lub zaciemnione.
Polityka jest wielkim dramatem, ale o niewielką stawkę. Tak przynajmniej opisał ją Szekspir. I miał rację. Spójrzmy na konflikt Kaczyńskiego z Tuskiem. Ważą się w nim ludzkie losy. Ale nie milionów Polaków, a tylko obu tych panów.
Polska debata publiczna pogłębia nasze spory. Ale nie jest tak, że sama je wywołuje i niszczy narodową jedność. Naszym społecznym kapitałem może być właśnie różnorodność, akceptowana odmienność światopoglądów. Politycy powinni pokazywać, jaką ma wartość.