Zawiesza przy tym głos, sugerując, że coś wie, ale pełne wyjaśnienie sprawy odkłada na później. Odpowiedź poznamy pewnie, kiedy już dojdzie do władzy (brakuje mu jeszcze 8–9 proc. poparcia, a więc jest blisko) i będzie mógł odsłonić jakieś sekretne tajemnice. Na razie przed 10 kwietnia prezes musi przygotować przynajmniej dwa ważne wystąpienia i to mocne. To jest zadanie dość trudne, padło bowiem już tyle słów mocnych i gniewnych, że trzeba będzie mocno pomyśleć, by jeszcze bardziej zadziwić.
Ciekawe, czy prezesa dręczy pytanie, dokąd tak naprawdę zmierza szef Solidarności Piotr Duda. Bo chyba powinno zacząć go dręczyć. Nic nie wskazuje na to, że Duda jest marionetką Kaczyńskiego. On najwyraźniej gra swoją własną grę. Wprawdzie próba generalna strajku powszechnego na Śląsku wypadła raczej marnie, ale tym bardziej powinien się starać. Zwłaszcza że grono tych, którzy widzą w nim przyszłego lidera prawicy, wcale nie maleje. Na razie Duda może być pomocnikiem w obalaniu rządu Tuska, ale prezesowi lata jednak lecą, a szef Solidarności ciągle ma bardzo dużo czasu. Prezesa dręczyć też powinno pytanie, dlaczego, skoro jest niekwestionowanym liderem znacznej, a nawet przeważającej części prawicy, duża część tejże prawicy, w tym również osoby z jego otoczenia i formalnie go wspierające, „modlą się do Pana, aby zesłał nam Orbána”. Hasło to pojawia się coraz częściej, by nie powiedzieć – nachalniej. Na Węgry jeżdżą prawicowe pielgrzymki, nie zważając na trudy podróży w nieludzkich warunkach, jakie szykuje im rząd Tuska, w ramach ogólnego szykanowania prawicy. Czyżby w prezesie Kaczyńskim polskiego Orbána już nie widzieli i coraz jawniej czekają na jego zmierzch?