Na prawicy zaczyna się walka o przyszłość, panuje tłok i chaos, poszukuje się nowych pomysłów, jak skorzystać na koniunkturze wywołanej przez słabnącą Platformę Obywatelską i rozsypaną lewicę. Dla wielu prawicowców, sfrustrowanych dotychczasowymi niepowodzeniami w walce z Tuskiem, oczywiste staje się, że trzeba szukać jakiegoś sposobu, jakiejś siły, by wyjść poza 30 proc. pewnego poparcia i uzyskać szansę na rządzenie. To walka o te dodatkowe, kluczowe 10 proc. zwolenników, których trzeba wyrwać z grupy lemingów albo spośród tych, którzy z reguły nie głosują. PiS musi zdobyć całkiem nowych wyborców, oddzielonych dotychczas od tej partii silną kulturową barierą. A Platforma musi jedynie odzyskać tych sympatyków, których poparcie już miała i z którymi mimo okresowych „fochów” ma mentalną i kulturową łączność.
Ta walka jeszcze się nie skończyła, a prawica jeszcze nie może odtrąbić zwycięstwa, o czym piszą nawet niektórzy „niepokorni” publicyści.
Niby po prawej stronie od kilku lat jest tylko jedna wielka siła, czyli PiS, zapewne dotrwa ono na tej pozycji do 2015 r. Niemniej ruch wokół, przeciw czy obok PiS jest już dzisiaj duży i będzie się nasilał, gdyż pytanie o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim – jako liderze całej prawicy – staje się coraz bardziej aktualne. Nawet gdyby jakimś cudem PiS zajęło pierwsze miejsce w wyborach za dwa lata, porażka mogłaby okazać się jeszcze większa, bo nie miałoby z kim współrządzić, a też nie miałoby realnej siły, by zrealizować wielki projekt zasadniczej zmiany państwa i poddania karze wszystkich, którzy nie przyjmują tezy o zamachu smoleńskim.
Niekoalicyjność PiS staje się teraz – nawet w oczach jego sympatyków – główną słabością tej partii, gdyż ci wszyscy, którzy chcą wreszcie korzystać z profitów, jakie może im dać władza prawicy, zdają sobie sprawę, że partia Kaczyńskiego im tego nie zapewni, nawet po wyborczej wiktorii.