Kościół często zniechęca ludzi – wierzących i niewierzących – przez to, że w ważnych sprawach zamiast argumentować, piętnuje. In vitro, aborcja – zakazać całkowicie. Próbę uchwalenia ustawy o związkach partnerskich bp Henryk Tomasik nazwał „znakiem chorej cywilizacji”. Abp Marek Jędraszewski z Łodzi oświadczył w liście do wiernych, że „z diabłem się nie dyskutuje”, a tym bardziej nie wchodzi się z nim „w tak zwany dialog”. No dobrze, a czy z ludźmi jeszcze wolno dyskutować? Przecież nawet Benedykt XVI wzywał do dialogu z niewierzącymi. Podobnie jego następca. Przekaz papieża Franciszka drastycznie odbiega od języka wielu polskich biskupów i kaznodziei. To dlatego media niekościelne poświęcają mu tyle uwagi, a nie dlatego że, jak insynuował ostatnio abp Józef Michalik, chcą „walczyć papieżem z Kościołem”. Jakim językiem przemówi Kościół przy okazji święta Bożego Ciała?
Na razie szef zespołu bioetycznego przy episkopacie abp Henryk Hoser stwierdził w „Naszym Dzienniku”, że „ideologia gender jest pochodną marksizmu i nowym sposobem walki klas: mężczyzn i kobiet. Kobiety to proletariat, mężczyźni to kapitaliści, którzy żeńskie proletariuszki uciskają”. Mało tego. Dostojnik poucza, że „maskulinizacja była silną cechą stalinizmu”, a to jest największa krzywda, jaką feminizm wyrządza kobiecie, jakoby postulując, by we wszystkim mogła zastąpić mężczyznę.
Życie publiczne nie kończy się na szczęście na kazaniach. Argumenty i racje stron sporu na „diabelskie” tematy są obecne publicznie. Ale polska specyfika polega na tym, że nic z tego nie wynika. Pogadaliśmy sobie, a ustawy bioetycznej i o związkach partnerskich, jak nie było, tak nie ma. Rękami klerykalnej prawicy Kościół oficjalny odniósł podwójny sukces. Społeczeństwo podwójną porażkę.
Kwestia wizerunkowa wisi więc w powietrzu. I niektórzy w Kościele zaczynają to widzieć. Próbują się organizować wokół czegoś innego niż walka o interesy ojca Rydzyka, marsze smoleńskie czy zakaz in vitro. Zależy im na pokazaniu Polakom innej twarzy Kościoła.
Sygnał wyszedł z Watykanu. Dziś, po historycznej abdykacji Benedykta XVI, mało kto o tym pamięta. Tymczasem jeszcze przed abdykacją w Watykanie podjęto próbę ocieplenia wizerunku Kościoła i samego papieża. Chodziło o face-lifting: z papieżem nie jest tak beznadziejnie, jak myślicie. Ma kontakt z rzeczywistością. Papieski Twitter (@Pontifex) miał 1,5–2 mln obserwujących w dziewięciu językach. Internet okazał się pomocny w docieraniu Kościoła do różnych grup społecznych, także tych dawniej nieosiągalnych.
Kościół ma zwyczaj co roku ogłaszać jakiś temat przewodni dla katolików. Teraz jest nim wiara. Nawiązuje do niego kościelny projekt pod nazwą „Dziedziniec pogan”. W starożytnej Świątyni Jerozolimskiej istniał rozległy dziedziniec zewnętrzny dostępny dla wszystkich, a nie tylko dla wyznawców judaizmu, dla których centrum kompleksu świątynnego zarezerwowane było na wyłączność.
Pomysł Kościoła jest taki, by urządzać współczesne „dziedzińce pogan”, czyli po prostu niewierzących albo wierzących, lecz niepraktykujących. Nie chodzi o jakieś kościelne projekty budowlane, lecz otwarte fora dyskusyjne, od intelektualnych i akademickich po internetowe, a nawet masowe imprezy pod gołym niebem pod auspicjami Kościoła. Tam m.in. ma się wykuwać w dialogu nowoczesna formuła obecności Kościoła w świecie współczesnym.
W Watykanie zajmuje się tym papieska rada kultury pracująca nad „nową ewangelizacją”. Kieruje nią Włoch kard. Gianfranco Ravasi (rocznik 1942), biblista, konserwatywny jak większość otoczenia obecnego papieża, lecz szczerze zaangażowany w dialog z niewierzącymi i ateistami. Ravasi potrafił powiedzieć: Raczej szukamy prawdy, niż jesteśmy jej posiadaczami, a kazania trzeba skracać i upraszczać w stylu internetowych tweetów.
Nowa ewangelizacja w Roku Wiary weszła szybko do języka kościelnego, a nawet do języka laickich mediów. Sama fraza nie jest nowością. O nowej ewangelizacji dużo mówił choćby Jan Paweł II. Miał na myśli program rekatechizacji narodów katolickich, szczególnie w Europie, a więc i w Polsce. W podobnym znaczeniu używał tego określenia Benedykt XVI. Punktem ciężkości nie są niewierzący, lecz wierzący niepraktykujący. Rzecz w tym, by rewitalizować wiarę katolików przechodzących jakąś formę kryzysu tożsamości religijnej.
W Polsce w październiku 2011 r. powstał przy episkopacie zespół do spraw nowej ewangelizacji na czele z krakowskim historykiem Kościoła ks. prof. Grzegorzem Rysiem, od lipca 2012 r. tamtejszym biskupem pomocniczym. To prawdziwy Boży człowiek: łagodny, delikatny, wyciszony – bardziej skupiony na tym, czym się zajmuje, i na tych, z którymi rozmawia lub współpracuje, niż na sobie; zaprzeczenie kościelnego gwiazdorstwa. Typ refleksyjny, ale lubiący zażartować, także z samego siebie. W swój adres mailowy wpisał słowo „lynx”, czyli ryś po łacinie. A do tego dobry historyk od ks. prof. Jana Kracika, renomowanego popularyzatora nauki historii.
Podobnie jak Kracik bp Ryś od lat ma kontakt z mediami. Występuje w radiu i telewizji, pisze do „Tygodnika Powszechnego”, współpracuje z miesięcznikiem „Znak”, czyli ze środowiskiem tzw. Kościoła otwartego. Uważa, jak Jerzy Turowicz, dozgonny szef „Tygodnika”, że Kościół powinien być otwarty dla świata, by go wzbogacać o chrześcijaństwo. „Kościół nie ma się bać świata, on ma się bać o świat. Wtedy służy chrześcijaństwu, kiedy służy światu, a nie samemu sobie”. Aby móc tak działać, nie może być za bardzo konserwatywny czy za bardzo progresywny.
Ryś nie odmawia rozmowy ludziom niewierzącym. Dwukrotnie brał udział w sympozjach organizowanych przez prof. Jerzego Hausnera, byłego wicepremiera z SLD. Ubrany w prostą sutannę i z biskupim pierścieniem na palcu, dyskutował tam o polskości z Adamem Michnikiem i Joanną Tokarską-Bakir. W wywiadzie dla POLITYKI (51/10) wspomniał, że rockmana Kukiza denerwuje, iż młodzi nie rozumieją, co to jest polskość i patriotyzm. Ale to nie jest sedno problemu. Problem zdaniem bp. Rysia polega raczej na tym, jak pokazać młodym „polskość jako rzeczywistą, ważną i atrakcyjną propozycję etyczną”.
Ryś nie ma problemu z takimi dyskusjami. Urodzony w 1964 r., pochodzi z pokolenia Solidarności, został wyświęcony u progu wolnej Polski w 1988 r. Ma też spore doświadczenie „menedżerskie”, był rektorem kościelnej uczelni, patronował kursowi akademickiemu na tematy chrześcijańsko-polsko-żydowskie. Na lidera kościelnego projektu odnowy polskiej religijności dobrze się nadaje także dlatego, że mniej mu zależy na efektownych wydarzeniach, a bardziej na tym, co się nazywa świadectwem wiary i partnerskim dialogiem.
Na pierwszym spotkaniu zespołu bp. Rysia w Krakowie w styczniu 2012 r. zastanawiano się, czym może być nowa ewangelizacja w społeczeństwie, w którym nie wszyscy są katolikami. Sam biskup definiuje ją tak: to działalność adresowana do tych, którzy praktyk chrześcijańskich zaniechali, do regionów, w których religię chrześcijańską redukuje się do zaangażowania społecznego, politycznego, kulturowego. Słowem – do tych, „którzy gdzieś zagubili, zneutralizowali lub spłaszczyli doświadczenie własnego chrztu”.
Jakie są fakty? Ilu ludzi w Polsce może dotyczyć tak rozumiana nowa ewangelizacja? Według badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego ok. 20 proc. Gdy mowa o regionach kraju – przede wszystkim Łódzkiego i Polski północno-zachodniej. Chodzi o osoby wyraźnie deklarujące, że są niepraktykujące, choć wierzące. Ale jest też inna liczba. Ok. 60 proc. badanych nie uczęszcza regularnie na msze niedzielne, co jest, przypomnijmy, obowiązkiem nałożonym przez Kościół na każdego katolika. Można więc powiedzieć, że tak naprawdę grupą docelową nowej ewangelizacji jest ponad połowa katolików w Polsce (tylko 8 proc. mieszkańców naszego kraju deklaruje, że nie identyfikuje się z żadnym wyznaniem).
Jak sobie radzić z takim wyzwaniem? Abp Stanisław Gądecki podkreśla, że nowa ewangelizacja to nie jakieś triki czy rozhuśtane emocje. Nie ma mowy o religijnych show w stylu popkultury. Bp Ryś w Krakowie zorganizował taki show nie show ewangelizacyjny na odnowionym stadionie Cracovii w zeszłym roku. Przyszło kilkanaście tysięcy ludzi, często całymi rodzinami, aby wspólnie się modlić i posłuchać czytań z Ewangelii, osobistych opowieści na temat siły wiary, a na koniec występów muzycznych. Nikt nikogo nie piętnował i nie wyklinał. Takie religijne spotkanie na stadionie to rzeczywiście inna, sympatyczna twarz Kościoła. Buduje wspólnotę, a nie dzieli.
W podobnym celu w marcu 2012 r. w Czarnkowie urządzono czterodniowe rekolekcje ewangelizacyjne. Prowadził je popularny w Polsce kaznodzieja salezjanin z Indii o. James Manjackal. W hali widowiskowo-sportowej tamtejszego gimnazjum charyzmatyk zagrzewał publiczność: „Niech Polska pociągnie Europę z powrotem ku Jezusowi!”.
W dyskusjach o Kościele w Polsce pomijamy zwykle ten ciekawy aspekt współczesnej religijności Polaków. Z pewnością nie jest to tradycyjna pobożność ludowa. Powstają nowe, często oddolne, formy katolicyzmu polskiego. Niektóre na granicy ortodoksji albo już poza nią. Inne w zgodzie z ideą nowej ewangelizacji. Przykładem barwna postać Polaka z Ameryki, kierowcy wielkich ciężarówek transkontynentalnych Piotra Jaskierni. Ten wąsacz ma przydomek Hiob, bo opowiada na szlaku swych kaznodziejskich wędrówek, jak zaczął się po latach modlić i czytać Biblię, gdy ciężko zachorowała jego córka.
Ewangelizacyjne ocieplanie wizerunku ma też odnogę centralną. Katolicka Agencja Informacyjna przygotowała publikację „Kościół. Stereotypy, uprzedzenia, manipulacje”. Może trochę przypomina „poradnik lektora”, który ma mieć gotową odpowiedź na trudne pytania, ale jest to jednak rzeczowa próba przeciwdziałania czarnemu piarowi antykościelnemu. Lepszy taki poradnik niż agresja z ambon.
No dobrze, ale czy w Polsce w ogóle da się dziś ocieplić wizerunek oficjalnego Kościoła? Nowa ewangelizacja jest z założenia przekazem pozytywnym, ale z Kościoła płyną obficie przekazy negatywne. Żeby je zrównoważyć, jeden biskup Ryś nie wystarczy.