Nie chodzi tylko o to, że jednym z głównych narzędzi stanowienia prawa w kwestiach ideologicznych i obyczajowych jest katolickie sumienie posłów, dodatkowo dyscyplinowane od czasu do czasu przez hierarchów kościelnych. Nie tylko o skalę finansowania Kościoła przez państwo, ściganie z urzędu obrazy uczuć religijnych czy sakralną oprawę wszelkich uroczystości państwowych. Chodzi o to, że kontakt z instytucjami publicznymi dla obywatela – każdego, również niewierzącego – oznacza także kontakt z religią katolicką. W Polsce katolickie oznacza oczywiste.
Zaczyna się wcześnie, bo już w przedszkolu, gdy kilkulatek z niekatolickiej rodziny odłączany jest od grupy, bo przychodzi pani katechetka. I tylko od dobrej woli i taktu pracownic przedszkola zależy, czy ta sytuacja nie stanie się traumą dla małego dziecka. Potem jest tylko gorzej. Niedawno „Głos Szczeciński” opisał historię publicznej szkoły podstawowej w Lubczynie, której prowadzenie powierzono Fundacji św. Siostry Faustyny. Jej prezeska objęła funkcję dyrektorki i wprowadziła nowe porządki: obowiązkowe modlitwy podczas przerw, sprawdzanie dzieciom kanapek w piątki, czy przypadkiem nie są z wędliną, nagabywanie, czy wszyscy nauczyciele żyją w sakramentalnych związkach. Motto szkoły to słowa…
Cały artykuł Joanny Podgórskiej w najnowszym numerze POLITYKI – dostępnym w kioskach, na iPadzie i w Polityce Cyfrowej.