Dziewięćdziesiąta rocznica urodzin generała Jaruzelskiego czy niedawne orzeczenia sądu, że generał Czesław Kiszczak, a także sekretarze PZPR Stanisław Kania i Stanisław Kociołek nie mogą być sądzeni za zbrodnie PRL, wywołały liczne wypowiedzi wracające do tamtej epoki, a także do 1989 r., który zamykał za nią drzwi. Powraca pytanie, jak się uporać z PRL w zgodzie z prawem, dzisiejszymi demokratycznymi standardami, współczesnymi prawami człowieka, których za komunizmu nie przestrzegano? Jak rozprawić się z dawnym reżimem (który właśnie, 22 lipca, obchodziłby swoje państwowe święto), nie stosując jednocześnie jego metod.
Osoba generała Jaruzelskiego niejako symbolicznie zogniskowała ten spór, dramatycznie stawiając naprzeciw siebie dwie tezy, dwa osądy: sługus Moskwy i zdrajca czy jednak polski patriota w trudnych czasach? Pierwszą tezę udowadnia się nadzwyczaj prosto, wedle sztywnego szablonu, który tylko trzeba wypełnić przykładami. Wedle niej Jaruzelski robił karierę, ściśle wkomponowując się w zbrodniczą politykę tamtej Polski, wykazując się przy tym niezwykłym brakiem skrupułów, służalczością i skwapliwością. Nawet pod koniec kariery, gdy stanął na czele polskiej pierestrojki, po prostu ratował swoją skórę i dbał o przechowanie jak największych zasobów komunizmu w nowej rzeczywistości.
Po drugiej stronie stanęła m.in. publicystyka „Gazety Wyborczej”, która – przede wszystkim piórem Adama Michnika – życiorys generała niuansowała, by jednoznacznie i mocno stwierdzić, że mimo ciążących przewin dał, głównie w okresie Okrągłego Stołu i w czasie późniejszym, świadectwo swojemu patriotyzmowi i najwyższej odpowiedzialności za kraj. To niuansowanie rodzi trudność: docenić Jaruzelskiego za Okrągły Stół, ale też skazać za inne sprawy, czy też uznać, że późniejsze zasługi zmazują wcześniejsze winy?