Niepokoi mnie pytanie, co będzie, jeśli się Pana Boga rozśmieszy. A wszystko możliwe, nasz Kościół bowiem, zwalczając (w imię Boże) sztuczne zapłodnienie, awansuje tym samym członek męski do pozycji boskiego instrumentu. Zarodkom zaś nadaje rangę człowieczeństwa, choć wiemy już dziś, jak bardzo rozrzutna jest natura: nie tylko strzela tysiącami plemników, ale i dodatkowymi jajeczkami, te zaś, nawet zapłodnione, niekoniecznie się lokują, gdzie trzeba, lecz bez żadnej obrazy boskiej i wiedzy niedoszłej matki uchodzą – delikatnie mówiąc – w niebyt. Jeśli zarodki to ludzie, to czy należy przyznać im dusze? Ku zdziwieniu teologii, o duszy się na wszelki wypadek jednak nie rozmawia i robi się już niepewne, czy aby katolicy jeszcze w ogóle mają dusze...
Było inaczej
Nie pora jednak na dowcipy. Rolę Kościoła trudno przecenić. W różnych aspektach. Dziś w tak skłóconej i podzielonej Polsce oczekiwałoby się z jego strony czegoś lepszego w sferze publicznej. Bo przecież ten sam (czy na pewno…?) Kościół odegrał niegdyś, nie tak znów dawno!, ogromną rolę w „cudzie polskim” – przyczyniając się do porozumienia stron, dwóch światów, jak się wydawało, nie do pogodzenia. Przyjaźniłem się z ówczesnym biskupem Bronisławem Dąbrowskim, pomagałem, w czym potrafiłem, wiedziałem o rozmowach nieocenionego, niestrudzonego negocjatora, księdza Alojzego Orszulika, znałem wysiłki biskupa Tadeusza Gocłowskiego, nie mówiąc już o roli partnera najbardziej wpływowego, historycznej roli, naszego papieża. Jakże potrafili, nie narzucając się, rozmawiać z obiema stronami – aż te były zdolne zasiąść do wspólnej rozmowy.