Kraj

Kateschiza

Jak wyprowadzić religię ze szkół?

AN
Nie da się wyprowadzić religii ze szkoły bez renegocjacji konkordatu. Ale w tym dokumencie nie ma mowy o pieniądzach. Może czas kryzysu i cięć budżetowych to dobry moment, by się zastanowić, czy państwo powinno finansować ewangelizację.
AN
AN
AN

Przeciętny polski uczeń w cyklu edukacyjnym ma mniej więcej po 160 godzin biologii, fizyki czy chemii i blisko 860 godzin katechezy. Jeśli chodzi o liczbę godzin, katecheza jest czwarta, po matematyce, języku polskim i języku obcym. W ubiegłym roku szkolnym na pensje katechetów przeznaczono z budżetu prawie 1,4 mld zł. Zapis w Dyrektorium Katechetycznym Kościoła Katolickiego, że „szkolne nauczanie religii jest służbą świadczoną polskiej szkole”, brzmi jak żart.

Twór „naukopodobny”

Gdy biskupi stawiają żądania, by religia stała się przedmiotem maturalnym, przekonują, że to wiedza jak każda inna. Ale Dyrektorium, które jest podstawą do tworzenia programów, nie pozostawia żadnych złudzeń co do tego, jaki jest cel nauki religii w szkole. A jest to „komunia z Jezusem Chrystusem”. „Ewangelizacja jest konieczną funkcją katechezy dzisiejszych czasów”, a „celem katechetycznego przekazu w poznaniu wiary jest nie tyle przekaz informacji i wiedzy religijnej, ile oświecenie życia ludzkiego orędziem wiary”. I jeszcze dobitniej: „Wiedza ma wobec wiary służebny charakter”. Jest co prawda w tym dokumencie zapis, że nie powinno się stawiać ocen za praktyki religijne, ale i tak w polskich szkołach jest to dość nagminne. Co więcej, według Dyrektorium, ta ewangelizacja za budżetowe pieniądze ma obejmować również „uczniów, którzy są obojętni we wierze i zdystansowani do życia kościelnego”.

Z Podstawy Programowej Katechezy jasno wynika, że religia to nie jest przedmiot jak każdy inny. Zadania, które Podstawa formułuje, to: wprowadzenie do życia religijnego (przedszkole), kierowanie inicjacją w sakramenty pokuty i pojednania oraz Eucharystii (klasy I–III), pogłębienie przylgnięcia do Jezusa Chrystusa przez proces mistagogii (IV–VI), rozumne wyznawanie wiary (gimnazjum), dawanie świadectwa życia chrześcijańskiego (liceum).

Jak wygląda „rozumne wyznawanie wiary” w gimnazjach, można zobaczyć choćby na filmikach w YouTube. Latające papiery i nadmuchane prezerwatywy, wrzaski i tańce pod tablicą, skoki po ławkach i symulowanie ataków epilepsji. W liceach „dawanie świadectwa życia chrześcijańskiego” odbywa się najczęściej poprzez odrabianie lekcji z innych przedmiotów lub przysypianie. Połowa klasy ma słuchawki w uszach. Uczniowie, którzy dyskutują na forach internetowych, w przytłaczającej większości przyznają, że tak to właśnie wygląda: odrabiają lekcje albo przysypiają. „Przedmiot zbędny”, „strata czasu”, „Małpi gaj i ruski cyrk” opisują, ale chodzą, bo stopień liczy się do średniej. „Profanacja, ironia, kpina” – piszą osoby głęboko wierzące, których taka sytuacja dotyka.

Sami katecheci przyznają, że szkolna religia zmieniła się w dziwną hybrydę, twór „naukopodobny”; nie bardzo wiadomo, czy mają uczyć czy katechizować, bo uczniowie – jeśli w ogóle czegoś oczekują – to żeby z nimi pogadać. Mają też poczucie, że Kościół kompletnie nie interesuje się ich pracą. W internetowej sondzie, przeprowadzonej przez miesięcznik „Katecheta”, na pytanie, z kim ci się najtrudniej współpracuje, blisko połowa odpowiedziała: z własnym proboszczem. Skarżą się, że wysłano ich na pierwszą linię frontu bez wsparcia, a oni sami boją się głośno mówić o problemach. Narzekają więc po cichu i we własnym gronie: na młodzież, na podręczniki i – najciszej – na biskupów, bo przecież oni dobrze wiedzą, jak jest, a skoro nie reagują, to znaczy, że tak ma być. „Wbrew krzywdzącym opiniom i fałszywym założeniom, nauczanie religii w szkole niesie ze sobą istotne walory wychowawcze” – przeczytali w liście pasterskim na 20-lecie szkolnej katechezy. Były nieśmiałe sugestie, by mogli eliminować z katechezy najbardziej agresywnych uczniów, ale Kościół nie wyraził zgody.

Tu już dawno nie chodzi o religię. Katecheza zmieniła się w sprawną, biurokratyczną maszynkę do przepychania jak największej liczby uczniów przez sakramenty. Tu chodzi o statystyki. O władzę i wpływy. Kościół żąda, Kościół dostaje.

Antyaborcyjną indoktrynację

Nie spełniły się obietnice z czasów, gdy ministerialną instrukcją wprowadzano religię do szkół, że obecność księdza i krzyża wyeliminuje agresję. Z pewnością w polskich szkołach pracuje sporo dobrych katechetów, ale ogólny poziom można ocenić na zasadzie: po owocach ich poznacie. Z badań prowadzonych przez prof. Józefa Baniaka, socjologa religii, wynika, że jeśli chodzi o przyswojenie wiedzy religijnej, ignorancja polskich uczniów jest absolutna i bezbrzeżna. Prawie połowa gimnazjalistów nie wie, ile jest przykazań w Dekalogu! „Znaczny odsetek gimnazjalistów nie wykazuje jakiegokolwiek zainteresowania religią, inni zaś nie łączą jej w ogóle z własnymi planami życiowymi. Pewien odsetek gimnazjalistów ocenił swoją wiedzę religijną jako zupełnie zbędną i bezużyteczną, zarówno w aspekcie sakralnym, jak i w aspekcie świeckim. Ponad połowa respondentów twierdzi, że problemy religijne podnoszone na lekcjach nie są subiektywnie ważne i już straciły takie znaczenie” – pisze prof. Baniak w podsumowaniu badań.

Pytanie, po co to wszystko, staje się coraz bardziej zasadne. Gdy wczytać się w wyniki badań prof. Baniaka, widać, że efekt katechezy jest jeden: rosnąca niezgoda młodych ludzi na dopuszczalność usuwania ciąży. Bo często jest to temat numer jeden na szkolnej katechezie. „Aborcja, aborcja, aborcja. I tak przez trzy lata” – podsumowała gimnazjalną katechezę jedna z uczennic. Puszczanie dzieciom drastycznych filmów, granie na ich emocjach przynoszą efekty.

Tylko dlaczego państwo ma finansować antyaborcyjną indoktrynację w najbardziej skrajnej postaci?

W dodatku źle prowadzona katecheza może kształtować postawy nietolerancji i ksenofobii. Uczy akceptowania gotowych formuł, zamiast krytycznego myślenia. W dodatku stara się „swoiście ubogacać” inne przedmioty. Zgodnie zresztą z zaleceniami Dyrektorium, w którym czytamy, że „tam, gdzie to konieczne, nauczanie religii w szkole winno przyjąć także funkcję polemiczną”. Zazwyczaj dotyczy to edukacji seksualnej, ale bywa także, że wiedzy o społeczeństwie, zwłaszcza przy tematach o tolerancji dla osób homoseksualnych, a nawet biologii. Z sondy przeprowadzonej wśród uczniów przez portal Racjonalista wynika, że nie do wszystkich polskich katechetów dotarł fakt, iż Watykan już dość dawno zaakceptował teorię ewolucji. Według raportu Fundacji na Rzecz Różnorodności Polistrefa, która badała sytuację w małopolskich szkołach, 17 proc. dyrektorów przyznaje, że katecheci mają wpływ na treść programów innych przedmiotów, zatwierdzanych na radach pedagogicznych. Naciskają także, by w piątki „hucznych zabaw nie urządzać”, protestują przeciwko imprezom na Halloween. Wygląda na to, że z budżetowych pieniędzy opłaca się oficera ideologicznego, który pilnuje, by szkoła przestrzegała zasad katolickiej ortodoksji.

Już treść podręczników do religii może budzić zastrzeżenia w demokratycznym społeczeństwie (pisaliśmy o tym w poprzednim numerze POLITYKI). Ale z raportu Instytutu Spraw Publicznych, który je przeanalizował, wynika jeszcze jedno: większość katechetów deklaruje, że w ogóle ich nie używa. Mówią, co chcą, a dyrekcja nie ma na to żadnego wpływu, bo „programy nauczania i pomoce dydaktyczne nie podlegają zatwierdzeniu przez nadzór pedagogiczny” – to znów Dyrektorium. Państwo tylko płaci. O treściach decyduje Kościół, a nauczycieli do konkretnych szkół kierują biskupi. Zdarzają się więc na katechezie przypadki agitacji politycznej czy opowieści o religii smoleńskiej. W białostockim technikum elektronicznym na lekcji religii uczniowie rysowali łamany i pętany łańcuchami krzyż, rozstrzeliwanych i palonych na stosach katolików. Rysowali także ich oprawców z emblematami Unii Europejskiej, sierpa i młota oraz gwiazdą Dawida. Sprawę nagłośniła osoba, która znalazła się przypadkowo w tej szkole. Katecheta tłumaczył, że to efekt lekcji o prześladowanym Kościele, podczas której na podstawie prasy katolickiej omawiano sytuację chrześcijan w Sudanie czy Korei i młodzież tak to zinterpretowała. Wyjaśnienia przyjęto, konsekwencje nie zostały wyciągnięte.

Kościół walczy o religię

W Dyrektorium jest także zapis, by proboszcz dołożył starań, aby nieustannie pogłębiała się i rozwijała współpraca parafii i szkoły. Współpraca bywa czasem tak zacieśniona, że niewierzący duszą się w tej atmosferze. Religijna oprawa oficjalnych uroczystości jest niemal normą. Wiele świeckich szkół wpisuje do statutu wartości chrześcijańskie. A potem jest to argumentem podczas reprymendy udzielanej niewierzącemu nauczycielowi, który odmówił uczestnictwa w mszy podczas rekolekcji. Według raportu Polistrefy 70 proc. szkół organizuje pielgrzymki lub wyjazdy o charakterze religijnym. W 98 proc. placówek obecne są symbole religijne. W 83 proc. szkół krzyże wiszą we wszystkich klasach, w 45 proc. w pokojach nauczycielskich, w 12 proc. także na korytarzach i w stołówkach, a w 7 proc. nawet na sali gimnastycznej.

W większych miastach wygląda to trochę inaczej, ale w małych, gdzie związki między wójtem a plebanem są ścisłe, sytuacja osób niewierzących bywa bardzo trudna. Wypisanie się z religii stanowi akt osobistej odwagi i może się stać przyczyną szykan. Niedawno „Gazeta Wyborcza” opublikowała list licealistki z południa Polski, która z grupą kilku innych uczniów zrezygnowała z katechezy. Decyzją dyrekcji obniżono im oceny ze sprawowania, a jej cofnięto nominacje do stypendium premiera.

W trzy lata po wyroku trybunału strasburskiego Grzelak przeciwko Polsce, który uznał, że kreska na świadectwie w rubryce religia/etyka jest formą dyskryminacji, w zasadzie nic się nie zmieniło. MEN ograniczył swoje działania do przetłumaczenia wyroku, rozesłania go do szkół i kuratoriów, a zamiast kreski ma być linia przerywana albo puste miejsce. Przepisy dotyczące zasad organizowania zajęć z etyki się nie zmieniły. Dyrekcje nie dostały wyraźnego sygnału, że tę sprawę należy potraktować poważnie. A często robią wszystko, żeby chętnych na etykę ostatecznie zniechęcić. Proponują zajęcia o 7 rano albo kilka godzin po lekcjach, albo sugestywnie przypominają, że za rok matura i lepiej się nie wychylać. Uczeń, który poszedł do dyrektora z petycją o zorganizowanie etyki, opisuje: „Było dziesięciu chętnych, był wykładowca. Dyrektor wspomniał coś o kosztach, w końcu powiedział, żebym wyszedł. To godziło w moją godność, okazałem się takim jakby podczłowiekiem”. Uczniowie wiedzą, że teoretycznie mają do czegoś prawo, ale gdy chcą je wyegzekwować, okazuje się to niemożliwe. Szkoła traktuje ich jak uciążliwy margines, jak obywateli drugiej kategorii. A to jest demoralizujące i niewychowawcze. Tolerując taką sytuację, państwo finansuje dyskryminację.

Tadeusz Mazowiecki w „Tygodniku Powszechnym” wspomina, że w 1990 r. był zaskoczony postulatem episkopatu o wprowadzenie religii do szkół. Jako katolik miał nawet wątpliwości, czy religii wyjdzie to na dobre. Ale uległ i podjął tę decyzję z pominięciem Sejmu, bo rząd pracował wówczas nad trudnymi reformami i nie chciał doprowadzić do kontrowersyjnej debaty. Protesty społeczne były potężne. Kościół czekał, aż się wyciszą i przesuwał front stopniowo. Zażądał wpisywania stopni z religii na świadectwie (tzw. wojna o kreskę) i dostał. Zażądał wynagrodzeń dla katechetów i dostał. Zażądał wliczania religii do średniej i dostał. Państwo za każdym razem ustępowało. Dopiero przy postulacie wprowadzenia matury z religii wykazało pewną powściągliwość. Teraz znów słychać głosy hierarchów, że MEN chce obniżyć rangę lekcji religii, że marginalizuje katechezę. Chodzi o to, że po reformie nie została wpisana do ramowego planu nauczania. Nawiasem mówiąc, nie mogła, bo obejmuje on przedmioty obowiązkowe. Kościół obawia się, że katecheza może zostać potraktowana jak inne zajęcia dodatkowe, za które można wprowadzać opłaty. Minister Krystyna Szumilas wielokrotnie zapewniała, że to zmiany czysto redakcyjne, uspokajała, że nic się nie zmieni i zmienić nie może. To zresztą widać gołym okiem. Są przedszkola, w których katecheza organizowana dwa razy w tygodniu, zaraz po śniadaniu, to jedyne zajęcia dodatkowe organizowane w godzinach, za które rodzice nie muszą wnosić dodatkowych opłat.

Pytanie, dlaczego właściwie nic się nie może zmienić? Nerwowość w wypowiedziach hierarchów jest nieprzypadkowa. Słychać w nich wręcz pewną bezradność. Od pewnego czasu trwa bowiem wymarsz młodzieży z katechezy. To widać już nawet w podstawówkach w dużych miastach. Katecheci między sobą nazywają bierzmowanie gimnazjalistów „uroczystym pożegnaniem z Kościołem w obecności księdza”. W liceach bywa, że wypisują się całe klasy. „Sugeruje się nam, że za jakiś czas nie będziemy mieć w ogóle podstaw do nauczania religii w szkołach ponadgimnazjalnych, bo pełnoletnia już wówczas młodzież nie będzie chciała uczestniczyć w tych zajęciach” – mówił bp Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Nauczania Katolickiego. I nie sposób się z nim nie zgodzić. Jeśli nie będzie chętnych na katechezę, nie będzie podstaw, by ją organizować.

Stąd nerwowe napominanie rodziców, by nie posyłali dzieci na etykę, bo nie zostaną dopuszczone do pierwszej komunii; straszenie grzechem przeciw pierwszemu przykazaniu, tak jakby bez szkolnej katechezy wiara w Boga była niemożliwa. Do tej pory jedną z ważniejszych przyczyn, dla których uczniowie chodzili na religię, była presja rodziców. Ale klimat społeczny się zmienia. Według sondażu Homo Homini, już 32 proc. jest gotowych pozostawić tę decyzję dziecku. Instytut Spraw Publicznych przeprowadził właśnie badania, z których wynika, że odsetek osób popierających obecność religii w szkole spadł w ostatnich latach z 72 do 51 proc. Aż 64 proc. jest przeciwnych wpisywaniu religii do średniej ocen.

Do tej pory decyzje polityków w kwestiach szkolnej katechezy wynikały w dużej mierze z lęku przed Kościołem i jego wpływem na opinię publiczną. Ten lęk jest wyolbrzymiony. Może w czasach, gdy trzeba przeprowadzać w oświacie cięcia finansowe, należałoby przemyśleć zasadność opłacania katechezy z budżetowych pieniędzy. Kościół jest bogatą instytucją, mógłby to robić sam. Zwłaszcza że katecheza po polsku nie przygotowuje do życia we współczesnym społeczeństwie, nie sprawia, że uczniowie będą bardziej świadomymi obywatelami, zamyka na inność i różnorodność. A za argument mogą posłużyć słowa prymasa Józefa Glempa z 1990 r.: „Kościół nie chce ani złotówki z budżetu państwa za nauczanie religii w szkołach publicznych. My do szkół nie idziemy po pieniądze, my tam idziemy z misją”.

***

Rysunki uczniów białostockiego technikum, powstałe na katechezie.

Polityka 37.2013 (2924) z dnia 10.09.2013; kraj; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Kateschiza"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną