To swoisty paradoks, że polska kolej ma więcej obrońców zagranicą niż w kraju. Najpierw z powodu fatalnego tempa wielu inwestycji polski rząd chciał przesunąć część unijnych pieniędzy z torów na drogi. Dopiero po interwencji Brukseli trzeba było zmienić zdanie i w awaryjnym trybie na nowo podzielić kolejowe środki, aby nie przepadły. To także dzięki unijnym naciskom kolej ma mieć większe znaczenie w nowej perspektywie finansowej na lata 2014-20. Dostanie prawdopodobnie prawie 30 mld zł z funduszy strukturalnych, czyli niewiele mniej niż transport drogowy.
Jakby tego było mało, Unia właśnie ogłosiła projekt europejskich korytarzy transportowych, w których główne znaczenie odgrywać mają pociągi. Na wsparcie inwestycji na tych liniach Bruksela przewiduje w najbliższych latach równowartość ponad 100 mld zł, a przynajmniej kilkanaście miliardów z tej kwoty powinno przypaść Polsce (część korytarzy przebiega właśnie przez nasz kraj). Patrząc na ten deszcz pieniędzy, można by mieć nadzieję, że oblicze kolei w Polsce naprawdę się zmieni.
Tyle tylko, że do tej pory tej szansy wykorzystać nie potrafiliśmy. Kolejowe inwestycje w naszym kraju trapią wszelkie możliwe problemy – źle przygotowane projekty, wolno rozstrzygane przetargi, kłopoty finansowe wykonawców i ogromne opóźnienia w realizacji. Co gorsza, podczas przedłużających się remontów pasażerowie uciekają od pociągów, na czym korzystają przewoźnicy autobusowi jak PolskiBus, a wkrótce zapewne też linie Ryanair, szykujące się do uruchomienia lotów krajowych. A po zakończeniu remontów często okazuje się, że po nowych torach jeździ mało pociągów, bo na większe dotacje pieniędzy nie mają samorządy i budżet państwa. Efekt? Liczba pasażerów kolei w większości polskich regionów spada mimo coraz większych inwestycji.