Spektakl w reżyserii Jana Englerta przeniesiono na ekran z Teatru Narodowego. W repertuarze od 2011 roku, cieszy się niezmiennym powodzeniem (bilety wyprzedają się z dużym wyprzedzeniem, widownia pęka w szwach). Wszystko za sprawą gwiazdorskiej obsady – Anna Seniuk i Janusz Gajos po mistrzowsku odgrywają role żony i męża z długim, coraz trudniejszym do zniesienia stażem związku. To zresztą teatr nie dwojga, ale trojga wybitnych aktorów. Włodzimierz Press za poboczną, ale znaczącą rolę Gunkela – nieco wścibskiego, osamotnionego przyjaciela – został wyróżniony Feliksem Warszawskim.
„Jestem człowiekiem zgubionym” – zaczyna Jona (Gajos) i próbuje dociec przyczyn. Zamiast nich odkrywa tylko, że nie zostało mu nic prócz żalu, ale i jego nie ma na wyłączność („pokolenie obdarowuje pokolenie rozpaczą”). Z żoną łączy go rodzaj uwiązania („niewidzialny klej”), małżeńskie łoże kojarzy się z grobem, jakimś oszustwem, utratą lepszych możliwości. Nic zatem dziwnego, że gorzknieje na starość i cierpi na bezsenność, podczas gdy jego żonie Lewiwie (Seniuk) – na pozór wolnej od podobnych przemyśleń – śnią się kapelusze. On targuje się z życiem, próbuje jeszcze coś dla siebie ugrać, gotów rozstać się z żoną mimo (albo z powodu) 40 wspólnych lat. Ona wydaje się niewzruszona, a szantaże emocjonalne, które od czasu do czasu stosuje, to raczej (bardzo teatralne, a jakże) sceny niż autentyczne deklaracje. Oboje nie szczędzą sobie gorzkich wyznań, ale ostatecznie perspektywę śmierci łatwiej znieść we dwoje, bo to jedyna szansa, żeby zachować się w czyjejś pamięci. A poza wszystkim „nie można przeżyć życia bez przytulenia”.
Hanoch Levin (znany w Polsce zwłaszcza ze sztuk „Krum” i „Pakujemy manatki”) uchodził za obrazoburcę.