Prośba Bartosza Arłukowicza o zdymisjonowanie Pachciarz jest o tyle dziwna, że prezeska NFZ do niedawna była jego najbardziej zaufaną współpracowniczką. To raczej reakcja ministra na nagłe zainteresowanie premiera służbą zdrowia, niż efekt złej pracy Agnieszki Pachciarz.
Donald Tusk, już po rekonstrukcji rządu, zorientował się, że nie wymienił jednego z jego najsłabszych ogniw. Czyli szefa resortu zdrowia. Pogroził mu więc palcem i zapowiedział, że do wiosny ma się uporać z coraz dłuższymi kolejkami do lekarzy, zwłaszcza POZ (podstawowej opieki zdrowotnej). Dymisja Agnieszki Pachciarz jest więc próbą obarczenia odpowiedzialnością za ten stan rzeczy prezes NFZ. Długie kolejki i odsyłanie pacjentów przez lekarzy rodzinnych do specjalistów nie są jednak winą funduszu, to wada źle pomyślanego systemu. Jeśli ktoś powinien go jak najszybciej zmienić, to raczej politycy, na wyraźną prośbę ministra zdrowia. Ten jednak nie wykazał się w tym względzie aktywnością. Przez cały okres urzędowania na stanowisku nie wskazał też, jak zły system zamierza poprawiać.
Ta wada wrodzona systemu polega na tym, że lekarze rodzinni nie są zainteresowani leczeniem pacjentów, a już z pewnością nie takich, którym trzeba zaordynować jakieś badania laboratoryjne. Za te badania musieliby bowiem zapłacić z własnej puli lekarze kierujący. Tym samym uszczuplając własne zarobki, na które składa się tak zwana stawka kapitacyjna (około 8 zł miesięcznie) za każdego zarejestrowanego pacjenta. Bez względu na to, czy chory kiedykolwiek się u lekarza pokazał. System skonstruowano więc tak, że lekarzowi nie opłaca się leczyć pacjentów, za badania których musi zapłacić z własnej kieszeni. Woli ich więc odesłać do specjalistów, tworząc sztuczny tłok u kolegi.
Agnieszka Pachciarz próbowała do POZ wprowadzić pewne elementy motywacyjne.