Czterdziestolatek Andrzej Duda został szefem kampanii PiS do europejskiego parlamentu. Już to świadczyło, że prezes darzy go zaufaniem. Poniekąd – odziedziczonym. Sam Duda wspomina, że prezydent Lech Kaczyński często mawiał do niego: „Aż mi trudno uwierzyć, że ministrem w mojej Kancelarii jest chłopak, który mógłby przecież być moim synem”. I nie chodziło tylko o te 23 lata różnicy między prezydentem i jego ministrem do spraw prawnych, ale też o pewną zbieżność dat. Lech Kaczyński i ojciec Andrzeja Dudy urodzili się w tym samym, 1949 r. To zdanie stało się dla Dudy czymś w rodzaju przykazania lojalności, testamentem, dla którego był w stanie poświęcić polityczne relacje i przyjaźnie. – On uważa, że prezydent nigdy nie wybaczyłby swoim dawnym współpracownikom (Paweł Kowal, Michał Kamiński, Adam Bielan, Elżbieta Jakubiak – red.), że opuścili jego brata – opowiada jeden z posłów PiS.
W obronie ciąży
Gdy w 2005 r. PiS wygrało wybory, Duda, mało znany pracownik Wydziału Prawa UJ, kończył doktorat. Nigdy nie zdawał na żadną aplikację prawniczą. Kilka tygodni po wyborach prezes oddelegował Arkadiusza Mularczyka do pisania ustawy lustracyjnej. Ten szukał pomocy teoretyków, a z Dudą skontaktował go ich wspólny kolega z harcerstwa. Duda w Sejmie pierwszy raz zaistniał jako ekspert PiS na posiedzeniach specjalnej komisji, która pracowała nad nowym prawem lustracyjnym. Jego żona Agata, germanistka w krakowskim liceum, była z tego politycznego zaangażowania męża wybitnie niezadowolona.
(...)