Twarz Donalda Tuska rozmawiającego z matkami protestującymi w Sejmie. Mięśnie napięte. Wzrok matowy. Zęby zaciśnięte. Wygląda na przestraszonego. A nie jest tchórzem. Kibolom patrzył prosto w oczy. To oni odwracali wzrok. Dlaczego teraz unikał kontaktu wzrokowego? Gdzie błądził wzrok towarzyszącego mu min. Kosiniaka-Kamysza. Dlaczego minister wyglądał jak człowiek, który bardzo chce, żeby go nie było tam, gdzie się znalazł? Chore dzieci. Rozeźlone matki. W takiej sytuacji nikt nie czułby się dobrze. Ale obaj zaliczyli wcześniej trudne sytuacje. Dlaczego teraz zachowywali się, jakby byli w potrzasku? Pewnie dlatego, że w nim byli...
Na pierwszy rzut oka sytuacja była standardowa. Protest społeczny. Premier negocjuje. Minister mu towarzyszy. Ale to nie był zwykły społeczny protest – o pensje, zamykanie szkół, obwodnice. Ten protest dotykał splotu problemów, z którym żadna władza, opozycja, religia ani nauka sobie dziś nie radzą. Czy premier dobrze zrobił, odwiedzając matki protestujące w Sejmie i dając więcej pieniędzy? Czy powinien dać więcej i szybciej? Czy wcale? Czy nas na to stać? Ile dawać? Komu? Dlaczego? Jedyne, co wiemy na pewno, to że tego wszystkiego nie wiemy. Donald Tusk też nie ma skąd wiedzieć. Żadne ogólne reguły przecież nie istnieją. Każde społeczeństwo i państwo odpowiada inaczej. Świadomie lub nie, ale po swojemu.
Od dwóch dekad polska polityka jest reaktywna i fragmentaryczna. W odpowiedzi na wybuchające kryzysy formułuje wyrywkowe programy. Przeszkadza nam korupcja – łapiemy łapówkarzy. Pijany taranuje przystanek – wprowadzimy obowiązkowe alkomaty. Tak jest i tym razem. Matki żądają. Dać im czy odmówić? Co jest słusznym oczekiwaniem, a co wygórowanym roszczeniem? Kto by miał o tym decydować? I wedle jakich kryteriów?
Ile i komu państwo ma dać - i kto ma za to zapłacić? Zapraszamy do dyskusji na forum!