Przedstawiamy poniżej fragmenty najnowszej, niepublikowanej jeszcze książki Roberta Krasowskiego „Czas gniewu”, czyli II części jego głośnej i kontrowersyjnej „Historii III RP”, obejmującej tym razem lata 1996–2005, okres rozkwitu i upadku imperium SLD. Wybraliśmy wątek poświęcony dwóm najważniejszym politykom Sojuszu: Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi, dziś pozostającym w różnych i zwalczających się w kampanii wyborczej politycznych obozach.
***
Lewicowy Cezar był kolektywny. Łącząc siły, stworzyli wielki polityczny talent, natomiast z osobna rozpadali się na dwa kalekie organizmy. Działając obok siebie, korygowali swoje defekty – Miller dodawał Kwaśniewskiemu siły i sprawności, a Kwaśniewski dodawał Millerowi rozumu i powagi. Gdyby ich drogi się nie zetknęły, gdyby w 1990 r. lewicę budował tylko jeden z nich, nigdy by nie wyrosła na prawdziwą potęgę.
Znaczenie Kwaśniewskiego było ogromne, ale bez Millera u boku nie zbudowałby silnej formacji. Zanadto chciał cywilizować resztki po PZPR, marzyła mu się partia umiarkowana, elegancka, budząca powszechny szacunek. Kwaśniewski nosił w sobie potężny głód reputacji, źle znosił ostracyzm, źle tolerował krytykę. Kochał natomiast pochwały, karmił się nimi, podążał za nimi. Gdy słyszał, że Janik, Szmajdziński czy Jaskiernia są balastem przeszłości, z miejsca chciał ich wyrzucać za burtę. Gdyby miał wolną rękę, zbudowałby postkomunistyczną Unię Wolności, politycznie dużo sprawniejszą, ale społecznie niewiele silniejszą. Miał jednak Millera u boku, dla którego ważny był nie prestiż, lecz siła, nie sympatia elit, lecz poparcie mas. Miller był podobny do Wałęsy, do Kaczyńskiego, nie kręcił nosem na jakość zaplecza.