Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Wszyscy ludzie Jacka Sasina

Jacek Sasin, pomysłodawca projektu metropolii warszawskiej, i jego rodzina posad pełna

W Wołominie Jacek Sasin jest traktowany niemal jak władca, tytułowany „posłem ziemi wołomińskiej”. W Wołominie Jacek Sasin jest traktowany niemal jak władca, tytułowany „posłem ziemi wołomińskiej”. Tomasz Gzell / PAP
Brat, żona, kuzynki i mąż jednej z nich. Do tego sznur kolegów. Rodzina i współpracownicy posła PiS Jacka Sasina dostają posady w urzędach państwowych i samorządach. To się chyba nazywa układ.
Jacek Sasin podczas meczu posłów PiS z samorządowcami na stadionie Dolcana Ząbki, czerwiec 2013 r.Tomasz Radzik/East News Jacek Sasin podczas meczu posłów PiS z samorządowcami na stadionie Dolcana Ząbki, czerwiec 2013 r.

[Tekst został opublikowany w POLITYCE 27 kwietnia 2014 roku.]

Opinia posła PiS Jacka Sasina na temat zatrudniania rodzin polityków w urzędach brzmi jasno: „Tak naprawdę nie wszystko da się załatwić prawem, bo trudno sobie wyobrazić takie przepisy, które będą chociażby mówiły, że rodziny polityków nie mogą być zatrudniane w takich lub innych miejscach. To kwestia pewnego obyczaju”. Wygłosił ją, gdy po tzw. aferze z taśmami Serafina PiS zaczął pisać nigdy nieukończoną „Księgę nepotyzmu w Platformie Obywatelskiej”. Dość łagodna, jak na polityka niestroniącego od ostrych wypowiedzi, ale łatwiej zrozumiała, biorąc pod uwagę, ile osób z rodziny Sasina oraz jego współpracowników zajęło intratne posady w różnych urzędach.

Jak na standardy polskiej polityki, w której nepotyzm jest zjawiskiem niemal codziennym, tych kilkanaście osób z rodzinno-koleżeńskiego kręgu to dużo. Szczególnie że wszyscy związani są z jednym z najbardziej znanych polityków PiS, prawdopodobnym kandydatem tej partii na prezydenta stolicy w jesiennych wyborach samorządowych.

Został bohaterem pisowskiej prawicy, gdy jako wojewoda mazowiecki próbował pozbawić stanowiska prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz (za niezłożenie na czas oświadczenia majątkowego), a potem, po katastrofie smoleńskiej, pełniąc funkcję wiceszefa Kancelarii Prezydenta, stał się niejako strażnikiem pamięci Lecha Kaczyńskiego.

Niesiony tą falą z impetem wpadł do Sejmu. Choć w wyborach 2011 r. debiutował i dostał dopiero piąte miejsce na liście w okręgu podwarszawskim, zdobył bez mała 30 tys. głosów, zostawiając za plecami takie nazwiska, jak Ludwik Dorn czy Jan Szyszko. W kampanii nie przebierał w słowach. To wtedy cytował zdanie, za które ostatnio stanął przed sądem: „Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi”. Te słowa Sasin przypisał Bronisławowi Komorowskiemu, który miał je wypowiedzieć podczas rozmowy z Radosławem Sikorskim. Prezydent odpowiedział pozwem, a sąd uznał niedawno prawomocnie, że poseł PiS minął się z prawdą i musi przeprosić.

Karierami bliskich Sasina rządzą dwie prawidłowości

Bliscy Sasina dostawali pracę w urzędach, w których zajmował kierownicze stanowiska, albo awansowali za rządów PiS. Z kolei koledzy i współpracownicy Sasina obsadzają posady w opanowanym przez tę partię samorządzie Wołomina, gdzie on sam ma istotny wpływ na kadry.

Aby lepiej zrozumieć, jak poseł Sasin zbudował swoją pozycję i jak otoczył go wianuszek krewnych – urzędników, trzeba się cofnąć do połowy lat 90., gdy Sasin zaczął pracę w Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie (FPNP), zajmującej się m.in. wypłatą odszkodowań dla ofiar nazizmu. W podobnym czasie trafił tam Grzegorz Mroczek (obaj skończyli historię na Uniwersytecie Warszawskim). Mroczek najpierw został zastępcą Sasina, który był kierownikiem jednej z komórek Fundacji, a potem jego następcą na tym stanowisku, kiedy w 1998 r. przyszły prezydencki minister i poseł odszedł do Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych (UdSKiOR).

Mroczek nie został sam. W październiku 1997 r. posadę w Fundacji dostała Anna Kopycka, kuzynka Sasina (jego matka i babka Kopyckiej to rodzone siostry). Dziwnym trafem Kopycka trafiła do zespołu, którego wiceszefem był wówczas… Jacek Sasin. Tu dygresja – w międzyczasie Sasin poznał Annę Kopycką z Grzegorzem Mroczkiem (wkrótce potem wzięli ślub).

Gdy Sasin przechodzi do UdSKiOR, historia się powtarza. On obejmuje funkcję dyrektora departamentu orzecznictwa, a Mroczek odchodzi z FPNP i zostaje jego zastępcą. Tym razem to Sasin poznaje w pracy swoją przyszłą żonę – Lillę.

W 2002 r. do władzy w Warszawie dochodzi PiS. W 2004 r. Sasin zostaje szefem podległego prezydentowi stolicy Lechowi Kaczyńskiemu Urzędu Stanu Cywilnego. Do pisowskiej ekipy wchodzi dzięki Elżbiecie Jakubiak, późniejszej szefowej gabinetu prezydenta RP i minister sportu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, z którą zna się z pracy w UdSKiOR.

Mija rok i Sasin jest już wiceburmistrzem Śródmieścia, największej stołecznej dzielnicy. Nie trafia w próżnię. Niedługo wcześniej jej burmistrzem został Mariusz Błaszczak, szerzej nieznany wówczas polityk PiS, dziś szef klubu parlamentarnego tej partii i zaufany Jarosława Kaczyńskiego. Błaszczak i Sasin razem studiowali historię na UW, pierwszy pochodzi z Legionowa, drugi z odległych o 20 km Ząbek. Więź musi być silna, bo gdy Błaszczak w 2002 r. wchodzi do stołecznego samorządu (jako zastępca burmistrza dzielnicy Wola), jego sekretarką zostaje… żona Sasina, która wtedy szuka pracy jako bezrobotna.

Fotel wiceburmistrza ponad 120-tysięcznej dzielnicy to dla Sasina przełomowy moment w karierze. – On na tej funkcji wyrósł. Był zupełnym przeciwieństwem sztywnego, nudnego i wkurzającego wszystkich Błaszczaka. W PiS szybko zauważyli, że to sprawny gość, a ponieważ mieli problemy kadrowe, to pojawiło się mocne ssanie w górę – twierdzi związany z PO były radny dzielnicy. Jak mocne było to ssanie, świadczą kolejne szczeble kariery, które Sasin w krótkim czasie pokonywał: 2006 r. – wicewojewoda mazowiecki, 2007 r. – wojewoda, 2009 r. – wiceszef Kancelarii Prezydenta, 2011 r. – poseł.

Wiele osób przyczyn tak gwałtownego przyspieszenia upatruje w relacjach z Błaszczakiem. – Sasin to facet niesamowicie skuteczny, działa wedle zasady: jak nie wejdę drzwiami, to oknem. Udaje mu się załatwić wszystko, nawet sprawy wydawałoby się nie do przepchnięcia – mówi nam działacz PiS z Mazowsza. Znajoma Sasina z warszawskiego samorządu dodaje: – Zawsze dbał o ludzi, ale kiedyś w tym dobrym sensie, to znaczy, jak ktoś był dobry, mógł liczyć na jego wsparcie. To się zmieniło po Smoleńsku. Wydaje mi się, że wtedy dał się złamać. Zaczął wykonywać polecenia i stosować takie same metody, jakie obowiązują w jego partii.

Brat Mariusz też w resorcie

Na razie jednak, czyli na początku 2005 r., Sasin zostaje wiceburmistrzem i odchodzi z USC. Ale fotel szefa tego urzędu nie wpada w niepowołane ręce. Następcą zostaje Józef Wierzbowski, znajomy Sasina z UdSKiOR, a przy tym osoba zasłużona dla PiS. Za rządów Kaczyńskiego był m.in. członkiem komisji weryfikacyjnej WSI.

Gdy tylko Wierzbowski przejmuje kierowanie USC, do urzędu jeden za drugim trafiają bliscy i krewni Jacka Sasina. Jak pierwsza jego żona. Tu ciekawostka. Sasin formalnie odchodzi z USC 27 stycznia 2005 r., a Lilla Sasin rozpoczyna pracę w urzędzie raptem cztery dni później. Sasin widzi sprawę tak: „Moja żona nie została zatrudniona, ale pracowała w Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy od grudnia 2002 r. Jej przeniesienie w ramach Urzędu Miasta w lutym 2005 r. nie było żadnym nowym zatrudnieniem, a tylko zmianą miejsca wykonywania pracy (pracodawca był ciągle ten sam). Przeniesienie to nie wiązało się dla mojej żony z żadnymi korzyściami, nie pociągało za sobą ani podwyżki, ani awansu” – napisał w e-mailu Sasin (poseł nie zgodził się na spotkanie).

Kilka tygodni od zatrudnienia Lilli Sasin w USC pojawiła się Anna Mroczek. Chcieliśmy zapytać Mroczek, dziś naczelniczkę jednej z placówek podległych stołecznemu ratuszowi, w jakich okolicznościach otrzymała etat w USC i czy pomógł jej w tym wujek. Umówione spotkanie odwołała.

Nie mogliśmy się więc dowiedzieć, jak pracowało jej się z Adamem Kramkiem, zięciem siostry matki Sasina, który do USC trafił rok po Mroczek (tak jak Lilla Sasin pracuje tam do dziś).

Jesień 2006 r. Jacek Sasin zasiada w fotelu wicewojewody mazowieckiego, a jego przyjaciel Grzegorz Mroczek trafia na fotel dyrektora generalnego Urzędu Lotnictwa Cywilnego. Awansuje błyskawicznie – jeszcze w kwietniu 2005 r. był dyrektorem jednego z biur w Urzędzie do spraw Kombatantów. W ULC pracował do ubiegłego roku. Odszedł po personalnym tsunami, które zatopiło całe kierownictwo urzędu po aferze z liniami OLT.

Grzegorza Mroczka odnajdujemy w Ministerstwie Sportu, gdzie od niedawna jest zastępcą dyrektora biura ministra. Nie chce rozmawiać na temat Sasina, którego nazywa „dalekim krewnym mojej żony”. Rozmowę z dziennikarzem POLITYKI nagrywa. Uważnie dobierając słowa, zapewnia, że ani on, ani jego żona nie zawdzięczają swoich posad Sasinowi: – Jestem urzędnikiem służby cywilnej, swoją karierę zawdzięczam sobie.

To nie koniec zawodowo-rodzinnych powiązań w otoczeniu Jacka Sasina. Za rządów PiS mocne wybicie zanotował jego brat Mariusz. Z zawodu kierowca, który do końca 2005 r. pracował w jednym z podwarszawskich zakładów energetycznych. Tymczasem już w styczniu 2006 r., a więc kilka miesięcy po utworzeniu przez PiS rządu, trafił do resortu gospodarki. W lipcu 2008 r. dostał awans marzeń: rozpoczął pracę intendenta-kierowcy w Wydziale Promocji Handlu i Inwestycji Ambasady RP w stolicy Szwajcarii Bernie (pracuje tam do dziś).

Jacek Sasin pytanie o zatrudnienie brata w resorcie za rządów swej partii nazywa insynuacją, okoliczności jego zatrudnienia w resorcie nie zna i twierdzi, że nie miał na nie wpływu. „Zdecydowanie przecenia pan moje ówczesne wpływy w rządzie. Moje pokrewieństwo z Mariuszem Sasinem jest znane jego przełożonym w ministerstwie, kierowanym przez polityków PO i PSL, i nie można mieć wątpliwości, że gdyby stwierdzono jakiekolwiek nieprawidłowości w jego zatrudnieniu, to zostałyby one w przeciągu ostatnich sześciu lat publicznie ujawnione”przekonuje poseł.

Zmiana rządu nie przeszkodziła temu, by inni krewni Sasina znajdowali pracę w urzędach, które doskonale zna. W ubiegłym roku posadę w Urzędzie do Spraw Kombatantów dostała siostra Anny Mroczek, Agata Kaczmarczyk. Pytany o tę sprawę Sasin powtarza to samo: kuzynce nie pomagał, innym krewnym również.

Agata Kaczmarczyk pracuje w Gabinecie Kierownika UdSKiOR, którego szefem jest Jacek Dziuba. To prawa ręka Sasina z czasów, gdy ten był wojewodą mazowieckim (pełnił funkcję dyrektora generalnego urzędu wojewódzkiego). Co więcej, Dziuba zasiadał w komisji konkursowej, która wybrała Kaczmarczyk (spośród 45 kandydatur). Chcieliśmy zapytać Dziubę, czy wie, że to krewna jego byłego szefa, ale mimo obietnicy przekazanej przez sekretarkę nie skontaktował się z nami.

Desant na Wołomin

Jacek Sasin pochodzi z podwarszawskich Ząbek. Jak pisze na swojej stronie internetowej, mieszka tam „od zawsze”. Właśnie tam, a ściślej – w powiecie wołomińskim, którego częścią są Ząbki – postanowił zbudować swój polityczny matecznik i kadrowe zaplecze, z którego mógłby łatwo skorzystać, gdyby został np. prezydentem Warszawy. Kluczowe okazało się przejęcie Wołomina, którego burmistrzem został w 2010 r. Ryszard Madziar, mało znany działacz PiS związany z Sasinem. Od tej pory nie tylko Wołominem, ale całym powiatem rządzi trio: Madziar, Piotr Uściński (starosta wołomiński z PiS) i Jacek Sasin, który gra pierwsze skrzypce. Nie ma z tym większego kłopotu, bo jako szef PiS w powiecie wołomińskim jest ich partyjnym przełożonym.

W Wołominie jest traktowany niemal jak władca, tytułowany „posłem ziemi wołomińskiej” (choć faktycznie jest posłem okręgu podwarszawskiego). – Madziar nie miał własnej ekipy, więc obsadzając urząd, z ochotą skorzystał z pomocy Sasina – twierdzi Igor Sulich, radny Wołomina z PO.

Do wołomińskich urzędów przyszła grupa 20–30 osób, głównie ze stolicy, wśród których był sam Jacek Sasin, przez kilka miesięcy 2011 r. pełnomocnik burmistrza Madziara do spraw społecznych z pensją w wysokości prawie 8 tys. zł.

Jako jeden z pierwszych wołomińskiej ziemi dotknął Wojciech Dąbrowski. To były szef Sasina i jego poprzednik na stanowisku wojewody mazowieckiego, który dostał posadę wiceprezesa miejskiej ciepłowni z pensją 9 tys. zł. Doświadczenie Dąbrowskiego w branży energetycznej nie jest znane. Kierowany przez Sasina Mazowiecki Urząd Wojewódzki był ważnym miejscem również dla Maksyma Gołosia. To rzecznik Sasina wojewody i jego współpracownik z Kancelarii Prezydenta. Dziś Gołoś jest dyrektorem miejskiej instytucji kultury, która ma wybudować Muzeum Bitwy Warszawskiej 1920 r. Kolejną bliską Sasinowi osobą na ważnym stanowisku w powiecie wołomińskim jest inna jego współpracowniczka z Kancelarii Prezydenta, a do niedawna asystentka, Sylwia Matusiak, która od jesieni 2013 r. jest wiceburmistrzem sąsiadujących z Wołominem Marek.

Jednak najważniejszą postacią w tej koleżeńskiej układance jest Józef Wierzbowski, czyli następca Sasina w warszawskim USC, dziś doradca burmistrza, nazywany złośliwie „nadburmistrzem”. – To jedna z osób wskazanych przez Sasina. Wierzbowski jest kimś w rodzaju zarządcy ratusza – twierdzi Sulich.

Tym razem Sasin nie zaprzecza, że miał udział w zatrudnieniu znajomych w wołomińskich urzędach. Przyznaje, że kilka osób udało mu się „namówić do starania się o pracę w instytucjach samorządowych Wołomina i powiatu”. „Są to wybitnej klasy urzędnicy, którzy sprawdzili się w różnych instytucjach państwowych, często w niezwykle trudnych okolicznościach, jak chociażby bezpośrednio po katastrofie smoleńskiej” – przekonuje poseł.

Polityka 18.2014 (2956) z dnia 27.04.2014; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszyscy ludzie Jacka Sasina"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Dudowie uczą się codzienności. Intratna propozycja nie przyszła, pomysłu na siebie brak

Andrzej Duda jest już zainteresowany tylko kasą i dlatego stał się lobbystą – mówią jego znajomi. Państwo nie ma pomysłu na byłych prezydentów, a ich własne pomysły bywają zadziwiające.

Anna Dąbrowska
04.11.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną