Czy polskim żołnierzom dławiącym w 1968 r. praską wiosnę należą się uprawnienia kombatanckie (poseł PiS)? Czy księża rozdający wiernym komunię mają ważne badania sanitarne (poseł TR)? Czy Ambasada RP w… ma pokoje gościnne, w których może się zatrzymać parlamentarzysta podczas nieoficjalnej delegacji (poseł SLD)? Czy minister środowiska dofinansuje odbudowę zwalonego przez wichurę komina kotłowni w Bolesławcu (poseł TR)? To niektóre tematy z ponad 26,2 tys. interpelacji złożonych w tej kadencji Sejmu.
Interpelacje, będące instrumentem parlamentarnej kontroli rządu, wprowadzono w 1921 r. w konstytucji marcowej. W okresie międzywojennym składano je często, w PRL o wiele rzadziej i to pod kontrolą partyjnych władz, spod której wymykali się nieliczni posłowie z kół katolickich. Dziś szeroko z prawa do ich składania korzystają posłowie III RP, na skalę wręcz już patologiczną. Liczba interpelacji i zapytań wzrosła z 232 w 1990 r. do 15 236 w 2012 r., a więc 65 razy. W tym roku może paść nowy rekord, bo przed kolejnymi wyborami posłowie będą się chcieli wykazać aktywnością.
Wina Tuska
Przez 2,5 roku tej kadencji posłowie złożyli więcej interpelacji niż przez całą poprzednią, 4-letnią. Średnio każdy złożył już 56. Najczęściej piszą je posłowie z partii Janusza Palikota (średnio po 97), potem PiS (86), Solidarnej Polski (76) i SLD (77). Ale rządowi piach w tryby sypią także posłowie PO (34) i PSL (23). Na palcach ręki można policzyć tych, którzy nie złożyli żadnej (m.in. Donald Tusk, Ewa Kopacz, Jarosław Kaczyński i Bartosz Arłukowicz). A niektórych posłów tak piliło, że 67 interpelacji złożyli jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, kiedy nie do końca znani byli ich adresaci.
Najwięcej interpelacji (3639) wpłynęło do resortu minister Elżbiety Bieńkowskiej, ale ledwie co dziesiąta dotyczyła kierowanego przez nią wcześniej resortu rozwoju regionalnego.