Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

W sprawie czerwończyka nieparka

Mistrzowie interpelacji poselskich

Liderzy poselskich interpelacji: Anna Sobecka (PiS), Piotr Chmielowski (SLD) Liderzy poselskich interpelacji: Anna Sobecka (PiS), Piotr Chmielowski (SLD) EAST NEWS
Posłowie, pisząc setki interpelacji, ośmieszają siebie i samą instytucję interpelacji. A urzędnicy muszą odpowiadać politykom na najgłupsze nawet pytania.
Liderzy poselskich interpelacji: Jan Warzecha (PiS), Bogdan Rzońca (PiS), Kazimierz Moskal (PiS)Newspix.pl, AG, PAP/AN Liderzy poselskich interpelacji: Jan Warzecha (PiS), Bogdan Rzońca (PiS), Kazimierz Moskal (PiS)

Czy polskim żołnierzom dławiącym w 1968 r. praską wiosnę należą się uprawnienia kombatanckie (poseł PiS)? Czy księża rozdający wiernym komunię mają ważne badania sanitarne (poseł TR)? Czy Ambasada RP w… ma pokoje gościnne, w których może się zatrzymać parlamentarzysta podczas nieoficjalnej delegacji (poseł SLD)? Czy minister środowiska dofinansuje odbudowę zwalonego przez wichurę komina kotłowni w Bolesławcu (poseł TR)? To niektóre tematy z ponad 26,2 tys. interpelacji złożonych w tej kadencji Sejmu.

Interpelacje, będące instrumentem parlamentarnej kontroli rządu, wprowadzono w 1921 r. w konstytucji marcowej. W okresie międzywojennym składano je często, w PRL o wiele rzadziej i to pod kontrolą partyjnych władz, spod której wymykali się nieliczni posłowie z kół katolickich. Dziś szeroko z prawa do ich składania korzystają posłowie III RP, na skalę wręcz już patologiczną. Liczba interpelacji i zapytań wzrosła z 232 w 1990 r. do 15 236 w 2012 r., a więc 65 razy. W tym roku może paść nowy rekord, bo przed kolejnymi wyborami posłowie będą się chcieli wykazać aktywnością.

Wina Tuska

Przez 2,5 roku tej kadencji posłowie złożyli więcej interpelacji niż przez całą poprzednią, 4-letnią. Średnio każdy złożył już 56. Najczęściej piszą je posłowie z partii Janusza Palikota (średnio po 97), potem PiS (86), Solidarnej Polski (76) i SLD (77). Ale rządowi piach w tryby sypią także posłowie PO (34) i PSL (23). Na palcach ręki można policzyć tych, którzy nie złożyli żadnej (m.in. Donald Tusk, Ewa Kopacz, Jarosław Kaczyński i Bartosz Arłukowicz). A niektórych posłów tak piliło, że 67 interpelacji złożyli jeszcze przed zaprzysiężeniem rządu, kiedy nie do końca znani byli ich adresaci.

Najwięcej interpelacji (3639) wpłynęło do resortu minister Elżbiety Bieńkowskiej, ale ledwie co dziesiąta dotyczyła kierowanego przez nią wcześniej resortu rozwoju regionalnego. Większość to bagaż z włączonego do resortu rozwoju byłego resortu transportu i budownictwa. Drugim adresatem jest minister zdrowia – 3353, a trzecim minister pracy i polityki społecznej – 2630. Na miejscu czwartym jest premier – 2253, co może świadczyć o tym, że jednak nie wszystko jest „winą Tuska”.

W ostatnich latach mieliśmy już interpelacje posła Andrzeja Pęczaka, składane z aresztu we własnej karnej sprawie, i interpelacje dotyczące osobistych emerytur niektórych posłów, członków ich rodzin i znajomych, co wytknął minister polityki społecznej w piśmie do marszałka Sejmu. Były posądzenia o plagiaty interpelacji i dziś mamy posłów-ministrów, składających interpelacje do ministrów z tego samego rządu, tak jakby poruszanych w nich spraw nie mogli załatwić w inny sposób. Już w minionej kadencji pojawiły się interpelacje seryjne, o jednej lub podobnej treści, a dotyczące sytuacji np. w każdym ministerstwie lub województwie czy spełniania każdej obietnicy z exposé premiera. Pisała takie posłanka PiS Anna Sobecka, ale największy sukces odniósł jej klubowy kolega Andrzej Szlachta. Statystykę aktywności „nabił” o ponad 700 interpelacji, po złożeniu dwóch rozpisanych na powiaty. W pierwszej pytał o pomoc państwa dla powodzian, a w drugiej – o standardy unijne w domach pomocy społecznej. Ponad 80 interpelacji złożył niepotrzebnie, bo w tylu powiatach nie było ani jednego DPS. W odpowiedzi na tę ostatnią Jarosław Duda, wiceminister pracy, napisał: „Nie rozumiem intencji pana posła i muszę wyrazić swoje ubolewanie związane z brakiem szacunku do czasu pracy administracji państwowej i rozrzutnym podejściem do gospodarki papierem – zadawaniem tych samych pytań 363 razy, gdy można je zawrzeć w jednym wystąpieniu”.

Wspólne troski

Wielu posłom można pozazdrościć „renesansowej” skali zainteresowań. Posłanka Sobecka w ostatnich interpelacjach wykazała się własną wiedzą bądź żądzą wiedzy z takich dziedzin, jak: finansowanie nauki, poszukiwanie gazu w łupkach, wykorzystanie aparatury medycznej, sprzedaż nieruchomości rolnych, fundusz alimentacyjny, doręczanie przesyłek sądowych, wykroczenia za jazdę z nadmierną szybkością i wprowadzenia filozofii jako obligatoryjnego przedmiotu na wszystkich kierunkach studiów.

Poseł Piotr Chmielowski (SLD), jako kolekcjoner motyli, zgłosił ok. 15 interpelacji dotyczących ich gatunkowej ochrony w Polsce. Czy wpisanie w tytule poselskiego wystąpienia słów „w Polsce” już czyni z niego interpelację i czy status prawny czerwończyka nieparka bądź modraszka gniadego jest sprawą o zasadniczym charakterze, odnoszącą się do problemów związanych z polityką państwa? A tak interpelację definiuje Regulamin Sejmu. Przed objęciem mandatu Chmielowski miał firmę handlującą sprzętem medycznym i stomatologicznym.

Zlikwidował ją, ale wciąż jest w zarządzie innej, organizującej m.in. szkolenia dla dentystów. Pozostał też wiceprezesem Stowarzyszenia Producentów i Dystrybutorów Stomatologicznych oraz zastępcą redaktora naczelnego branżowego pisma „Dentoplotek”. Prywatnie jest mężem właścicielki gabinetu stomatologicznego. Czy posłowi powiązanemu ze środowiskiem stomatologów i dystrybutorów sprzętu medycznego wypada składać kilkadziesiąt interpelacji dotyczących nie tylko problemów, ale i interesów tego środowiska? Poseł odpowiada na to, że status zawodowy jego żony jest identyczny ze statusem żony Bartosza Arłukowicza, którego zapewne nie zapytamy, czy „wypada” mu być ministrem zdrowia.

Chmielowski w tej kadencji złożył już 1124 interpelacje, depcząc po piętach liderce interpelacyjnego rankingu – posłance Sobeckiej. Ta złożyła już 1796, ale było wśród nich 658, którym Prezydium Sejmu nie nadało biegu, bo nie spełniały wymogów formalnych. Większość dotyczyła niewykonanych przez Polskę wyroków Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Prezydium Sejmu uznało, że informacje o nich są w dostępnych bazach danych, a o to, dlaczego nie są wykonywane, posłanka może zapytać w jednej interpelacji. Na miejscu drugim jest Chmielowski, a trzy kolejne zajmują podkarpaccy posłowie PiS: Jan Warzecha (960), Bogdan Rzońca (926) i Kazimierz Moskal (832). Miejsce szóste dzierży kolejny specjalista od interpelacji seryjnych – poseł Henryk Kmiecik TR (802), a na siódmym i ósmym są posłowie PO: Anna Nemś (660) i Józef Lassota (645). Na liczbę interpelacji tej dwójki posłów znaczny wpływ ma inna popularna praktyka (nie zabrania jej Regulamin Sejmu) – podpisywania się kilku posłów pod jedną interpelacją. Odnotowuje się ją wtedy w statystyce aktywności każdego z podpisanych. Posłanka Nemś większość interpelacji złożyła w duecie z posłem Lassotą bądź jako trio, kiedy pod nimi podpisywała się także klubowa koleżanka Lidia Gądek. Posłanka Gądek w dorobku ma też kilkadziesiąt interpelacji w duecie z Lassotą, już bez Nemś. Cała ta trójka składa też interpelacje indywidualne, ale przeważają wspólne. Co mogło mieć większy wpływ na liczbę tych ostatnich: dostrzeganie tych samych problemów czy też bliskie zasiadanie w sejmowej sali? Lassota siedzi obok Gądek, a Nemś tuż za Gądek, o rząd foteli wyżej. Posłanka Nemś uważa, że wyłącznie to pierwsze, i dziwi ją, że we wspólnym podpisywaniu się widzimy jakiś „problem”.

Setki odpowiadaczy, tysiące godzin

– Nie znoszę tej pisaniny. Poseł po interpelację powinien sięgać, kiedy czegoś nie może załatwić poprzez poselską interwencję – mówi poseł Józef Zych (PSL), zasiadający w Sejmie od 1989 r. Przez osiem kadencji złożył zaledwie trzy interpelacje. Były marszałek Sejmu sedno poselskiej działalności widzi w pracy nad zmianą prawa. – Ja od początku tak widziałem swoją misję w Sejmie, do którego przyszedłem z tytułem doktora prawa i z prawniczą praktyką. Ilu mamy dziś tak przygotowanych posłów?

Wicemarszałek Jerzy Wenderlich (SLD) wspomina, że podczas swej pierwszej z sześciu jak dotąd kadencji też rzucił się do pisania interpelacji, podobnie jak robią to dziś nowi posłowie. Teraz sięga po nie rzadziej i rozważnie, a przez to i skutecznie. Nie uważa, aby liczba interpelacji miała wpływ na jego numer na liście w okręgu wyborczym. Decydują o tym partyjne układy w regionie i w centrali. – Mnie wyrzucano już na koniec listy i wsadzano w jej środek, ale i tak byłem wybierany. Nowi posłowie jednak co rusz są stawiani do kąta przez tabloidy i regionalne gazety, wytykające im brak interpelacji, a zatem i aktywności. Parę kadencji wstecz lokalny dziennikarz zapytał mnie, co w Sejmie zrobiłem dla regionu? Trochę żartem odpowiedziałem, że nic, bo nie chcę radnym zabierać chleba. Dziś nie wiem, czy odważyłbym się tak powiedzieć.

Na interpelacje, zapytania, oświadczenia odpowiada premier i ministrowie. Oni też w Sejmie udzielają tzw. informacji bieżących i odpowiadają na pytania w sprawach bieżących. W Kancelarii Prezesa Rady Ministrów jest Wydział do Spraw Interpelacji i Innych Wystąpień Parlamentarnych, w którym pięciu pracowników przygotowuje odpowiedzi na interpelacje kierowane do premiera i monitoruje wystąpienia adresowane do członków rządu. W tej kadencji zarejestrowano ich już ponad 34 tys. To dlatego poseł Marek Poznański (TR) od dwóch już lat postuluje (dotąd bezskutecznie), by w Regulaminie Sejmu zapisać prawo posła do składania w roku jedynie stu interpelacji i stu zapytań. Posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska (PO), spoglądająca dziś na lawinę parlamentarnych wystąpień z pozycji rzecznika prasowego rządu, nie jest za stawianiem aż regulaminowych tam. – A co wtedy, kiedy akurat ta sto pierwsza interpelacja będzie zasadna? Należy apelować do posłów o zdrowy rozsądek – mówi.

Przygotowanie tysięcy odpowiedzi na interpelacje i zapytania musi kosztować, ale dotąd nikt tych kosztów nie liczył. Na pytania wysłane do Kancelarii Premiera i ośmiu ministerstw otrzymaliśmy szczątkowe dane. W MSW interpelacjami (wyłącznie) zajmują się cztery osoby, w resorcie pracy oraz w resorcie infrastruktury i rozwoju – po dwie, w MSZ – trzy (ale tu mają jeszcze inne obowiązki). Merytoryczny wsad urzędnikom od interpelacji przygotowują dziesiątki innych. Joanna Dębek, rzecznik ministra edukacji, podała, że w jej resorcie przy przygotowaniu projektów odpowiedzi zaangażowane były 134 osoby. W resortach gospodarki, finansów, zdrowia, edukacji i sprawiedliwości nie ma urzędników oddelegowanych wyłącznie do obsługi interpelacji. Zazwyczaj tam urzędnik wyższego szczebla (w resorcie sprawiedliwości jest to dyrektor biura ministra) dekretuje je na pracowników resortu (referentów sprawy) i ci przygotowują odpowiedź.

W żadnym z ministerstw nie dowiedzieliśmy się, ile (średnio) roboczych godzin wymaga przygotowanie odpowiedzi na jedną interpelację. A może to zająć godzinę, jeśli leniwy poseł pyta ministra o coś, czego on sam lub jego asystent mógłby poszukać w roczniku statystycznym. Bywają interpelacje wymagające odsunięcia na tydzień od bieżących zadań kilku urzędników resortu i wielu godzin pracy urzędników w podległych mu jednostkach: izbach, urzędach, komendach czy delegaturach. Tydzień zajęło w Ministerstwie Finansów przygotowanie odpowiedzi na interpelacje opozycyjnych posłów zainteresowanych finansowaniem w latach 2007–13 przez MF i podległe mu jednostki (a jest aż 448 izb i urzędów skarbowych, celnych itp.) kosztów reklamy i płatnych ogłoszeń. Jeśliby przyjąć, że przygotowanie odpowiedzi na jedną interpelację zajmie urzędnikowi jeden roboczy dzień, to „obsługa” ponad 15 tys. interpelacji i zapytań w 2012 r. wymagała prawie 70 etatów. A urzędnicy musieli jeszcze odpowiedzieć na setki oświadczeń senatorów i na interpelacje od eurodeputowanych.

Urzędnicy boją się polityków i choć podobnie jak zwykli obywatele przeglądający teksty interpelacji widzą wypisywane w nich głupstwa, nie chcą o tym mówić. Skarżą się jedynie na interpelacje seryjne i na składanie ich w kwestiach, na które ich ministrowie dopiero co lub już wielokrotnie się wypowiadali. Konstytucja wymaga, by urzędnik odpowiedział politykowi na każdą, najgłupszą nawet, interpelację. A uwiarygodnia je Prezydium Sejmu, nadając im bieg. Zapewne dlatego Krzysztof Żak, rzecznik ministra zdrowia, odpisał nam: „analiza prowadzenia tej formy kontroli parlamentarnej wydaje się bezzasadna”. Na szczęście mogą o tym pisać media.

Polityka 20.2014 (2958) z dnia 13.05.2014; Polityka; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "W sprawie czerwończyka nieparka"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną