Jedni mówią, że to jest największa afera polityczna ćwierćwiecza, drudzy, że po prawdzie nie ma o czym mówić, może poza stylem podsłuchanych rozmów, inni, że trzeba oddzielić to, co ważne, od nieważnego i że najważniejsze pytanie brzmi: kto podsłuchiwał i w jakim celu? Premier, najbardziej w istocie zaatakowany tą aferą, właśnie taką przyjął zasadę i postawę.
Wprowadził taki mianowicie porządek myślowy, w trzech – jak mówił – aspektach. Po pierwsze stwierdził jednoznacznie, że w rozmowie Nowak-Parafianowicz ujawniły się zachowania nielegalne. Wyraził satysfakcję, że sprawą zajęła się już prokuratura, jak też swoje oburzenie i rozczarowanie, a już zwłaszcza wobec byłego ministra Sławomira Nowaka. Jak wiadomo, przez wiele lat bliskiego współpracownika Donalda Tuska.
Po drugie, według premiera zapis rozmowy Belki z Sienkiewiczem nie ma znamion przekroczenia prawa, choć sama rozmowa miała „dość bulwersujący styl”. Tę opinię premier powtórzył kilkakrotnie, choć też podkreślił, że – w odróżnieniu od rozmowy Nowaka z Parafianowiczem – nie było w niej żadnej prywaty, a raczej wyraźna troska jak pomóc państwu. Z tego powodu nie widzi powodu do dymisji ministra Sienkiewicza.
To najważniejsze przekazy premiera, który odniósł się też do spraw drugorzędnych i do niektórych szczegółów, choćby do osławionej afery Amber Gold, wyjaśniał, odnosząc się do wypowiedzi Belki, co i kiedy na ten temat wiedział.
Trzeci aspekt konferencji premiera był jednak centralny. Stwierdził, że mieliśmy oto próbę zamachu stanu, że zastosowano wobec polityków partii rządzącej nielegalne metody podsłuchu i ich nagrywania. Po raz pierwszy, jak słusznie zauważył, w polskim taśmociągu trwającym po 1989 roku to nie jeden nagrał drugiego (ileż razy to miało miejsce!