Dlaczego wymęczona kryzysem Unia wezwała Tuska? Były prezydent Aleksander Kwaśniewski, sam nieźle obeznany z europejską dyplomacją, wskazał trzy główne powody: gospodarczy i polityczny sukces Polski, która wszędzie (poza Polską, rzecz jasna) jest traktowana jako modelowy przykład udanej transformacji; osobiste cechy Donalda Tuska, który w ciągu siedmiu lat obecności w unijnych gremiach zaskarbił sobie szacunek i sympatię; wreszcie zwycięstwo Partii Ludowej w wyborach do europarlamentu, korzystnie dla Tuska ustawiające unijne parytety.
Kwaśniewski, inaczej niż większość komentatorów, nie uważa, że decydująca była kwestia rosyjsko-ukraińska, przeciwnie, wielu przywódców Zachodu mogło się obawiać, że Polak będzie wciągał Unię w ten konflikt, ale te obawy neutralizował osobisty umiar i pragmatyzm Tuska. Natomiast liderzy wschodniej, pokomunistycznej części kontynentu, przestraszeni „putinadą”, ochoczo wsparli przedstawiciela jednego z „krajów frontowych”.
A jeśli chodzi o samego Donalda Tuska, dlaczego powiedział „tak”? Kiedy pojawiły się pierwsze poważne sygnały, że Tusk jest ciągnięty do Europy, my, w redakcji POLITYKI, dość zgodnie uważaliśmy, że u progu kilkunastomiesięcznej kampanii wyborczej premier nie powinien przyjmować nawet tak ważnej i wpływowej funkcji, że „wielka wojna ojczyźniana” między PO i PiS powinna rozegrać się do końca. Nie po to przez niemal dekadę toczył walkę o rząd polskich dusz z Jarosławem Kaczyńskim, aby teraz, przed finałem, oddawać pole. Jednak Donald Tusk nie po raz pierwszy pokazał, że „lubi zaskakiwać”, że kierując się własną intuicją i kalkulacją, potrafi wybrać opcje podwyższonego ryzyka. Dokładnie tak się stało.