Ewa Kopacz, obecna marszałek Sejmu, zostanie premierem i przewodniczącą partii rządzącej, przejmie więc formalnie cały spadek po Donaldzie Tusku. Łącznie z zadaniem przeprowadzenia i wygrania kolejnych kampanii wyborczych, z których najbliższa samorządowa już w listopadzie, a najważniejsza, parlamentarna, za rok. Przejmie też partię z działaczami o wielkich, często zawiedzionych ambicjach, które dotąd poskramiał jedynie autorytet szefa. Będzie musiała udowodnić Bronisławowi Komorowskiemu, którego powściągliwość wobec jej kandydatury była może aż nazbyt widoczna, że potrafi współpracować i pomoże mu wygrać wybory prezydenckie, bo wysokie osobiste notowania to nie wszystko, ważne są jeszcze struktury partyjne i pieniądze.
Na Ewę Kopacz spada więc ciężar, wydawać by się mogło, nie do udźwignięcia, tym bardziej że nie ma takiego autorytetu w partii, jaki ma Tusk. Nikt go zresztą nie ma. Tusk jako szef rządu, uwodzący w kampaniach wyborców, polityk o wybitnej sprawności, poprzeczkę zawiesił wysoko. A o Ewie Kopacz powiedziano natychmiast: niesamodzielna, bez charyzmy, marionetka Tuska, kierowana z tylnego siedzenia, żołnierz i ochroniarz premiera. Bez względu na trafność czy bezsensowność takich złośliwych opinii są one faktem i towarzyszą Ewie Kopacz na starcie. Co więc może przesądzić o jej sukcesie? Co może być zaczynem porażki?
Można namalować kilka różnych portretów Ewy Kopacz. Najsympatyczniejszy i najmniej kontrowersyjny jest ten kobiecy, a już zwłaszcza z okresu młodości. Oto dziewczyna wywodząca się z robotniczej rodziny (matka, krawcowa, o silnym charakterze, ojciec – frezer, raczej spokojny i uczuciowy) od najmłodszych lat przyzwyczajona do pracy i do samodzielności. Decyduje się na studia medyczne w Lublinie, uczy się z pasją, wyniki ma bardzo dobre, chce być chirurgiem, ale ustępuje namowom i wybiera pediatrię, a potem dodatkowo medycynę sądową. W sumie zalicza ponad 25-letni staż lekarski i zbiera bardzo dobre opinie.