Oczywiście wszystkie partie, które przystępują do tych konkurencji, grają swoją grę, niemniej najważniejszą jest ciągle ta sama konkurencja między Platformą i PiS. Reszta się do tego musi dostosować, licząc ewentualnie na jakieś alianse i sojusze bądź z jedną, bądź z drugą partią. Jest to możliwe zwłaszcza właśnie po wyborach samorządowych, bo – jak pokazuje doświadczenie – na tym poziomie możliwe są różne, często bardzo egzotyczne porozumienia. Mniej już po wyborach parlamentarnych, ale niczego (prawie niczego) wykluczać nie można.
Zatem oto zaczyna się pierwsza konkurencja, widowiskowo rozpoczęta w stolicy o godzinie 12 trzema konwencjami: Platformy, Prawa i Sprawiedliwości oraz SLD. Dwie pierwsze miały niby charakter stołeczny, trzecia bardziej ogólnokrajowy. Niemniej fakt, że na tych dwóch pierwszych konwencjach wystąpili Ewa Kopacz i Jarosław Kaczyński, przydał im wymiar strategiczny, można powiedzieć: wzorotwórczy dla kolejnych konwencji w regionach w całym kraju.
Wymiar samorządowy tej pierwszej konkurencji zmusza do zejścia z poziomu wielkiej polityki na niższe szczeble i szukania kontaktu z ludźmi tam, gdzie oni żyją na co dzień i swoje wiedzą o poziomie, niedogodnościach, kłopotach tego codziennego życia. Jak też swoje wiedzą o konkretnych działaniach konkretnych urzędników. Nie da się łatwo tego rodzaju doświadczeń zaklajstrować wielkimi mowami o wielkiej polityce, choć oczywiście w tle i w kontekście, tego rodzaju opowieści są obecne. Wedle starej zasady PiS, że zawsze i wszędzie, gdzie coś nie działa, występuje tzw. wina Tuska, dzisiaj zastępowana zasadą „wasza wina” lub – akurat w Warszawie – „winą HGW”.
Jakie są zatem główne przesłania każdej z tych trzech konwencji, każdego z liderów?