We wtorek, 30 grudnia, o godzinie 11 minął termin składania ofert w przetargu na śmigłowiec wielozadaniowy. Na oferty czekano do ostatnich minut. I raczej w nerwach. Przetarg ten jest drugi w hierarchii ważności wojskowych zakupów (priorytetem jest obrona powietrzna). Ciągnie się od lat, a obecnie używane śmigłowce zaliczają swój schyłek technologiczny. Postępowanie jest pod lupą Komisji Europejskiej. Było się więc czym denerwować.
Kilka minut po godzinie 11 wiadomo już było, że przynajmniej na tym etapie wszyscy oferenci zachowali zimną krew. Złożone zostały trzy oferty. MON nie informuje, kto jaki model śmigłowca zaproponował. Trzy oferty oznaczają jednak, że w grze są cały czas trzej główni producenci: Mielec należący do Sikorsky Company, Airbus Helicopters i Świdnik należący do Agusta Westland. Świdnik do ostatnich dni twierdził, że zaproponuje AW 149, Airbus EC 725 Caracal. Największą niewiadomą jest oferta firmy Sikorsky.
W opublikowanym pod koniec października liście prezes firmy Sikorsky sugerował, że w toczącym się przetargu warunki zmienione zostały na niekorzyść jego oferty i śmigłowiec S70i Black Hawk nie ma szans na wygraną. Amerykanie zapowiedzieli wówczas, że w związku z tym najprawdopodobniej nie złożą swojej oferty. MON w dosyć ostrym tonie odpowiedziało, że to zamawiający dyktuje warunki i Amerykanie mogą zaproponować inny śmigłowiec, który mają w swojej ofercie. W domyśle chodziło o znacznie większy i nowocześniejszy, ale też droższy S 92. MON nie ujawnia, jaką ofertę złożył Sikorsky, ale z pewnością urzędnicy odetchnęli z ulgą, że przynajmniej na tym etapie nie doszło do zgrzytów.
Problem z tym przetargiem jest iście szekspirowski. Najbardziej zaawansowany w samodzielnej produkcji i z największym udziałem polskiej myśli technologicznej zakład to Świdnik.