Marszałek Sejmu Radosław Sikorski ogłosił termin wyborów prezydenckich dwa dni przed konwencją Platformy Obywatelskiej, na której urzędujący prezydent ma otrzymać oficjalne poparcie tej partii. Bronisław Komorowski w rozmowie z Janiną Paradowską przed kilkoma dniami zapowiedział, że po ogłoszeniu terminu wyborów złoży swoją deklarację w sprawie wyborów.
Prezydent ma się pojawić na posiedzeniu Rady Krajowej Platformy i – jak przyznał w rozmowie – zabierze wówczas głos. – Myślę, że to będzie ten moment, kiedy trzeba będzie powiedzieć coś więcej od tego, że chciałbym kontynuować ten model prezydentury, który – jak widać – zyskał zaufanie i zrozumienie polskiej opinii publicznej. Trzeba będzie w poszczególnych odsłonach mówić o sprawach, które nas czekają – mówił prezydent we wtorkowym Poranku Radia TOK FM.
Wcześniej pisaliśmy, że zarówno data zarządzenia wyborów przez Sikorskiego, jak i samych wyborów były dla Pałacu korzystne. Dopóki marszałek Sejmu nie wydał zarządzenia w tej sprawie, Komorowski nie musiał oficjalnie ogłaszać, że startuje. Unikał tym samym zarzutów opozycji, że prezydencka aktywność to już kampania, oczywiście z komentarzem, że „za pieniądze podatników”.
Od pewnego czasu mówiło się o dwóch hipotetycznych datach wyborów prezydenckich: 10 i 17 maja. Prezydentowi strategicznie najbardziej opłacał się ten wcześniejszy termin. Jest najbliżej długiego weekendu majowego, a to właśnie w tym czasie (chyba ze wszystkich dni w roku) prezydent jest najmocniej eksponowany. – To suwerenna decyzja marszałka Sejmu, podjąłem ją samodzielnie – zadeklarował Radosław Sikorski, odpierając zarzuty dziennikarzy. Dopytywany, stwierdził, że 17 maja wywołałaby podobne kontrowersje.