Nacisk był wyjątkowy, nawet jak na polski episkopat. Tuż przed głosowaniem biskupi wydali oświadczenie przeciw wszystkiemu: konwencji, in vitro, „pigułce po” i związkom partnerskim.
Kościelny Manifest Antyliberalny przyniósł jednak episkopatowi porażkę, dość upokarzającą, gdyż dowodzącą, że nawet konserwatyści w PO przedłożyli swój interes partyjno-wyborczy nad lojalność względem instytucjonalnego Kościoła. Być może gdyby nacisk nie był tak nachalny, głosowanie miałoby inny przebieg. Biskupi sami sobie zgotowali ten los. Chcą grać rolę polityczną, ale tym razem przedobrzyli.
Frustracja musi być w episkopacie wielka, jeśli nawet „umiarkowany” jego rzecznik ks. Józef Kloch pozwolił sobie na insynuację, że posłom głosującym za ratyfikacją konwencji nie chodzi o dobro małżeństwa, rodziny i przyszłość demograficzną Polski. Ani dr. Klocha, ani biskupów, ani kościelnych ekspertów argumenty „za” nie przekonają i chyba nie interesują, bo negatywna narracja jest z góry ułożona i rozpowszechniana w mediach katolickich. Czytając eksponowane z ich łamów i z ambon ataki na konwencję, trudno uwierzyć, że wśród krajów europejskich, które konwencję dawno ratyfikowały, są katolickie kulturowo Włochy (sic!), Portugalia, Austria, Słowacja i Malta.
Rzeczowa rozmowa – bo z pewnością jest o czym rozmawiać i po ratyfikacji – jest trudna, jeśli wręcz nie niemożliwa, bo po stronie kościelnokatolickiej mało kiedy cytuje się jakiekolwiek zdanie z inkryminowanego dokumentu Rady Europy, a jeśli już, to od razu z ideologicznym komentarzem na „nie”.
Czasem mam silne wrażenie, że atakujący konwencję w ogóle jej nie przeczytali. Ja przeczytałem i nie znalazłem w niej nic zasługującego na totalną odmowę motywowaną ideologicznie: skoro dokument uznano za lewicowy, to prawica musi go zwalczać.