Magdalena Ogórek weszła na scenę hotelu w Ożarowie Mazowieckim w rytm piosenki „I Want It All”. Mówiła właściwie o wszystkim, ale najwięcej czasu poświęciła młodym, którzy nie mogą rozwinąć skrzydeł, bo przeszkadza im „establishment”. Ogórek bardzo wyraźnie odcina się od „jakiegokolwiek układu politycznego”, od „polityczno-medialnych elit z Warszawy” i „dyżurnych autorytetów, które są gotowe zawsze poprzeć politykę rządzących”.
A po wyborczym sukcesie zmieni prawie wszystko, jak deklaruje: „rozbije skutą lodem politykę dwóch partii”. Tak jakby zapomniała, że częścią tego establishmentu jest Leszek Miller, którego partia rządziła przez osiem lat. Zapomniała, że prawie cztery lata temu bez powodzenia startowała z listy SLD w wyborach parlamentarnych, więc choćby w ten sposób się z tym układem związała.
– Pracowałam w administracji publicznej przez wiele lat. Tak, również na bezpłatnym stażu, który tak bezlitośnie wytykają mi moi krytycy. Chcę zwrócić się w tym miejscu do tysięcy młodych ludzi na wiecznych stażach, na ciężkich wielogodzinnych praktykach, bo dobrze ich rozumiem. Bo wiem, że oni marzą, jak ja kiedyś marzyłam, by te bezpłatne staże zamieniły się w końcu w stałe umowy o pracę – mówiła Ogórek.
Tak oto porażkę wizerunkową z pierwszych dni kampanii próbuje przekuć w swój atut. To POLITYKA ujawniła, że Ogórek, wbrew temu, co powtarzali politycy Sojuszu, wcale nie pracowała w Kancelarii Premiera czy Prezydenta i nie zdobywała tam wielkiego doświadczenia, pretendującego ją do najważniejszego urzędu w państwie.