W każdym razie w tych konfiguracjach partyjnych i środowiskowych, w jakich ona dzisiaj w Polsce istnieje. Przy czym wszyscy ci kandydaci łącznie mają szansę zdobyć ok. 10 proc., gdy w poprzedniej odsłonie faworyt SLD sam miał grubo powyżej.
Kandydatka Leszka Millera Magdalena Ogórek zgłoszona w stylu felietonowym i po prawdzie satyrycznym przyczyniła się do tego stanu rzeczy. Nikt pani Ogórek nie traktował i nie traktuje poważnie, a styl prowadzenia jej kampanii wyborczej tylko te wrażenia pogłębia. Niejako na tym tle i w oporze wobec demonstrowanej dezynwoltury programowej i ideowej SLD – pojawili się obok inni kandydaci. Anna Grodzka i Wanda Nowicka oraz nieśmiertelny Janusz Palikot, którego co prawda do lewicy można zaliczać warunkowo, jako że jeszcze nie wiadomo, ile i co zachowa w najbliższych tygodniach ze swojej lewicowej obyczajowości.
Za każdą z tych kandydatur stoi inna kalkulacja, inny interes, nikt z lewicowych kandydatów przecież nawet nie marzy, żeby zbliżyć się w wyborach do prezydenta na odległość wzroku. Do Andrzeja Dudy także. Leszek Miller kandydaturą Ogórek chce przeskoczyć kryzys, w jakim się znalazł jako szef SLD po wyborach samorządowych. Sondaże zdają się wskazywać, że ten kryzys pogłębi się jeszcze bardziej. I wewnątrz partii to liderowanie może się dramatycznie zakończyć, zwłaszcza że wielu działaczy SLD nie aprobuje zygzaków taktycznych Leszka Millera. Tak czy inaczej tu chodzi tak naprawdę o wewnątrzpartyjne sprawy, tu toczy się jakaś partykularna rozgrywka.
Anna Grodzka, wiadomo, wchodzi w kampanię jako przedstawicielka nurtu obyczajowego, ekologicznego, równościowego i już sam jej udział w wyborach ma swoje znaczenie, jest śladem założonym w przyszłość. Wanda Nowicka staje do wyborów trochę obok Grodzkiej i trochę obok Palikota (w jego poprzedniej wersji z 2010 r.