Zasadniczy podział polityczny między PO i PiS, który określał od lat wyborcze zachowania Polaków, nadal jest wyraźny (także terytorialnie), ale po raz pierwszy pojawiły się tak silne sygnały, że być może dochodzi już kresu. A nadchodzi „zmiana”. Jeszcze nie bardzo wiadomo, jaka. Sam prezydent elekt Andrzej Duda nie ułatwia odpowiedzi. Wygrał, ale pozostaje wielką zagadką. Pewnie nawet dla samego siebie.
W prezydencką kampanię wyborczą wchodziliśmy z kilkoma pewnikami. Bronisław Komorowski jest praktycznie bez konkurencji; Platforma wprawdzie słabnie, ale ciągle jeszcze ma zdolność wygrywania z PiS; PiS nie ma żadnej zdolności koalicyjnej, a więc nawet jeśli PO nieznacznie przegra wybory do Sejmu, to ona będzie partią tworzącą kolejną koalicję. O tym upewniły nas wyniki wyborów samorządowych.
Wielka niewiadoma
Te wszystkie założenia runęły. I dziś wiemy nie tylko, że PiS może wygrywać, ale również i to, że właśnie Platforma może mieć bardzo słabą zdolność koalicyjną. Niechęć i agresja wobec „establishmentu”, które tak zaważyły na ostatecznym wyniku wyborów, zostały skierowane prawie w całości przeciw partii rządzącej. Hasło zmiany, którym od lat szermuje PiS (przecież też stara partia establishmentu), okazało się nośne, choć „zmianę” Kukiza od „zmiany” Kaczyńskiego dzielić może przepaść. Wizja objęcia władzy nie takie przepaści jednak zasypywała. Jedno nie ulega wątpliwości: przyszłemu ruchowi (partii) Kukiza jest najbliżej do PiS. Dziś wydaje się, że Kukiz i gromadzący się wokół niego działacze będą budować jakąś wersję PiS-B czy „PiS dla młodzieży”. A Platformie sojuszników może zabraknąć, wobec wielkich niewiadomych, jakimi są przyszły wynik PSL i rozpad lewicy.
Partia rządząca przez osiem lat znalazła się nagle w osamotnieniu.