Kampania wyborcza Beaty Szydło nie rozpoczęła się wraz z wyjazdem autobusu z jej wizerunkiem w trasę, aby „rozmawiać z Polakami”. Ta kampania rozpoczęła się w dniu ogłoszenia wyborów prezydenckich, kiedy to prezydent elekt gorąco dziękował swej szefowej sztabu.
Od tego dnia słyszeliśmy z szeregów PiS głównie zachwyty nad wiceprzewodniczącą partii – bo też przyznać trzeba, że wykonała dobrą robotę. Nawet nadspodziewanie dobrą. Jarosław Kaczyński tylko postawił kropkę nad i, ogłaszając, że to ona będzie premierem.
Ponieważ metoda zgłoszenia kandydata mało znanego i wystartowania błyskawicznie z kampanią – po ledwie zakończonej kampanii – sprawdziła się, przyszła pora, żeby pani Szydło zaczęła walczyć o własną rozpoznawalność.
Można gratulować PiS, że idzie za ciosem, że budzi zainteresowanie i nawet zachwyt mediów (często mocno bezkrytyczny), że serwuje kolejne obrazkowe materiały od cudownie wyretuszowanego spotu po rozmowy z Polakami (których nikt oczywiście nie zakłóci), podczas gdy premier Ewa Kopacz w gabinetach żyje w oderwaniu od rzeczywistości.
Takie jest przesłanie owego uroczystego wyjazdu spod Sejmu z udziałem prezydenta elekta, który nawet nie próbuje ukryć, że na razie jego celem jest wyłącznie kampania wyborcza PiS.
Warto jednak zauważyć, że to nie dzięki Dudabusowi, który odwiedził ponad 200 miejscowości, Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie. Wygrał je w większym stopniu dzięki Pawłowi Kukizowi. To Kukiz zrobił najwięcej zamieszania, obudził apetyt na zmianę, nawet na byle jaką.