Na lewicy stare jedzie
Lewica dogaduje szczegóły porozumienia przedwyborczego, ale beton partyjny wciąż górą
Po potwierdzeniu, że SLD i Twój Ruch wystartują w wyborach w koalicji i ogłoszeniu SLD-owskich „jedynek” na listach Leszek Miller ogłosił: „Zrobiliśmy mały krok dla SLD, ale wielki dla zjednoczenia lewicy w Polsce”. W rzeczywistości jest dokładnie przeciwnie.
Z dwóch przynajmniej powodów. Pierwszy jest tyleż merytoryczny, co taktyczny. Otóż Sojusz uznał (przyjmując ostentacyjną w przedwyborczym czasie uchwałę), że jego celem jest walka z nierównościami społecznymi.
Uzasadniając ją, Miller odwołał się do incydentu z protestami posłów PO wobec stwierdzenia dopiero co zaprzysiężonego prezydenta, że jednym z polskich problemów są głodujące dzieci. Miller nie tylko potwierdził tezę Andrzeja Dudy, ale ją wyostrzył, stwierdzając, że „to hańba dla państwa polskiego”.
O tym, czym jest głód, można dyskutować długo. Zarówno prezydent RP, jak i szef ważnego dotąd lewicowego ugrupowania – jeśli już sięgają po taką retorykę – powinni pamiętać, co pojęcie to oznaczało choćby podczas ostatniej wojny. I nie ma tu znaczenia, że od tego czasu minęło tyle lat.
Rzecz w proporcjach i szacunku dla pojęć – a zwłaszcza ówczesnych ofiar głodu. Leszek Miller nie powinien zapominać o poziomie żywienia (czy raczej niedożywienia) zwykłych Polaków w czasach PRL, w których to miał co nieco do powiedzenia jako funkcjonariusz aparatu rządzącej wtedy partii.
Najbardziej dziwi jednak, że Miller i jego towarzysze tak ochoczo podjęli główną tezę swoich, zdawałoby się, najzagorzalszych przeciwników o „Polsce w ruinie”. Przecież uderza ona także w nich, zważywszy na całkiem długi czas sprawowania rządów w III RP przez ekipę z SLD w składzie (w tym z Leszkiem Millerem jako premierem).
Zdumiewa też wyeksponowanie wątków – jak to określa Miller – socjalnych kosztem elementów ideowych czy światopoglądowych.