Nie ma zmiłuj
Debata o uchodźcach zaczęła się nieźle. Ale to Kaczyński popsuł Platformie show
Zaczęło się nieźle, skończyło jak zwykle. Niezłe momenty miało wprowadzenie do debaty wygłoszone przez nieźle panującą nad emocjami premier Kopacz. Temat debaty zdefiniowała jako wspólny, ponad podziałami frakcyjnymi, namysł nad „największym kryzysem humanitarnym” w Europie ostatnich lat.
Słusznie, ale nie do końca. To jest kryzys humanitarny, ale coraz bardziej także polityczny, dotyczący przyszłości Europy. Kiedy nasi posłowie wygłaszali swe mowy, media światowe zaczęły informować o starciach sił policyjnych z uchodźcami na granicy serbsko-węgierskiej. Użyto armatek wodnych i gazu łzawiącego. To kolejny sygnał, jak poważna jest sprawa.
Konstruktywna debata na tak ważny temat bardzo by się przydała, choćby dla rozładowania części obaw i lęków w społeczeństwie związanych z uchodźcami. Ewa Kopacz próbowała to czynić, zapewniając, że państwo polskie jest gotowe na kontrolowane przyjęcie pewnej, nawet większej grupy uchodźców, i nie uchyla się zarazem od solidarnego działania w tej sprawie w ramach Unii Europejskiej.
Wysłała dwa komunikaty naraz: do Polaków, żeby się nie lękali, i do Unii, żeby nie traciła w Polskę wiary. A opozycję zaprosiła do poważnej rozmowy na temat kryzysu uchodźczego. Najpierw głos zabrali jednak przedstawiciele rządu, ministrowie Schetyna i Piotrowska. Zgodnie z charakterem spotkania udzielili dość szczegółowej informacji parlamentowi. Oba wystąpienia były rzeczowe i konkretne na tyle, na ile to możliwe w debacie publicznej zahaczającej także o tajemnice państwowe.
Minister Schetyna przypomniał, że po nadchodzących wyborach problem uchodźczy pozostanie bez względu na to, kto je wygra. Schetyna, a później jego zastępca Rafał Trzaskowski, zarysowali linię polityczną obecnego rządu: nie dopuścić do podziału na tle uchodźców w Unii Europejskiej, iść drogą środkową, między odmową wszelkiej współpracy z Unią a zgodą bezwarunkową.