Mamy dziś czas straszenia PiS i pokazywania jego rzekomej potęgi. Tymczasem ta formacja to raczej papierowy tygrys. Spójrzmy na spór o Trybunał albo (wkrótce) o media publiczne. PiS wydaje się, że właśnie czyści pole przed realizacją swoich socjalnych obietnic z kampanii wyborczej. Co z kolei ugruntuje jego władzę i da mandat do dalszej aktywnej przebudowy państwa.
Tymczasem faktycznie prawica robi coś dokładnie odwrotnego. Wzmacnia wszystkich neoliberalnych przeciwników aktywnej polityki, którzy będą teraz mogli dowodzić: „a nie mówiliśmy, że etatyzm tak się zawsze kończy?! Żadnego poszerzenia bazy więc nie będzie. A bez tego i żadnej głębokiej politycznej przebudowy.
Sporo było w ostatnich tygodniach retorycznej mobilizacji. Trochę za mało krytycznego namysłu i próby zrozumienia, co się właściwie wydarzyło. I – co jeszcze ważniejsze – dlaczego się wydarzyło. Dlaczego w praktyce w ciągu zaledwie kilku tygodni PiS wyrzucił do kosza cały dorobek miesięcy poprzedzających wybory prezydenckie (efekt sympatycznego Andrzeja Dudy) i parlamentarne (efekt merytorycznej i skoncentrowanej na gospodarce Beaty Szydło). Albo nawet pomniejsze efekciki związane z dość przemyślną konstrukcją rządu: Morawieckiego, Streżyńskiej czy Gowina.
Inne kluczowe pytanie brzmi: dlaczego PiS zaczęło akurat od zglanowania Trybunału Konstytucyjnego? A więc instytucji, która miała w ostatnich latach całkiem niezły dorobek orzeczniczy. Przypomnę choćby orzeczenie dopuszczające zatrudnionych na śmieciówkach do związków zawodowych. Albo zakwestionowanie bankowego tytułu egzekucyjnego.
To pytania, które stawiają sobie dziś już nie tyle zapiekli krytycy PiS (oni przynajmniej mogą powiedzieć z gorzką satysfakcją „a nie mówiliśmy!