Mnóstwo ludzi zastanawia się dzisiaj, jak daleko posunie się w słowach i czynach Jarosław Kaczyński i w jaki sposób można mu się przeciwstawić. Odpowiedź jest prosta: posunie się tak daleko, jak tylko będzie mógł i żadne względy prawne czy estetyczne mu w tym nie przeszkodzą. Przynajmniej dopóki nie napotka siły, która pozostaje poza jego wpływem. Ale musi to być konkret, a nie najsurowsza choćby opinia (np. Unia zagrozi wstrzymaniem wypłat z funduszu spójności).
Opozycja zaś może zatrzymać Kaczyńskiego jedynie przez odebranie PiS większości w Sejmie. Klub rządzących liczy tylko 234 posłów (Jan Klawiter, startujący z listy PiS działacz Prawicy Rzeczypospolitej, został posłem niezrzeszonym). Wystarczy zatem, że kilku posłów PiS zmieni status i wielka maszyna „dobrej zmiany” zacznie trzeszczeć. Oczywiście jest jeszcze sprzyjające PiS ugrupowanie Pawła Kukiza, ale konieczność dogadywania się z Kukizem, czy jakąś rozłamową grupą „kukizowców”, w kwestii finezyjnych, wypieszczonych przez lata koncepcji ustrojowych, to z pewnością koszmarny sen Kaczyńskiego, pamiętającego użeranie się z Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem. A niezwykle ostra gra, jaką Kaczyński rozpoczął, nie sprzyja naturalnemu znajdowaniu sojuszników. Jakby nagle pojawiło się ostrzeżenie, że świat nie skończy się w 2019 r., że potem przyzwoita twarz też się przyda.