W dniu, gdy Jacek przejmował władzę w mediach, Jarosław brał udział w pikiecie KOD pod siedzibą telewizji. Mówił o władzy monopartii, łamaniu kręgosłupów, a to, co dziś dzieje się w telewizji, porównał do weryfikacji dziennikarzy w stanie wojennym. „Nie wszyscy Kurscy są do kitu” – zakończył. To wyjątek, bo ma zasadę, by nie wypowiadać się na temat brata.
W sprawie konfliktu między braćmi nie chce się wypowiadać także ich matka Anna. Politycznie stoi po stronie Jacka. Dwukrotnie sprawowała mandat senatora z ramienia PiS. Jeszcze kilka lat temu przekonywała, że relacje rodzinne są silniejsze od polityki. Dziś mówi, że sytuacja jest dla niej zbyt bolesna, by ją komentować.
– Jarek i Jacek od dłuższego czasu nie mają żadnego kontaktu, nawet ze sobą nie rozmawiają – mówi przyjaciel rodziny.
Gdyby w końcówce lat 80. ktoś opisał braciom scenę sprzed gmachu TVP, pewnie obaj uznaliby, że to czysty absurd. Wychowywali się w patriotycznym domu. Matka zaszczepiła w nich kult powstania warszawskiego, w którym brała udział jako nastoletnia sanitariuszka. Działała w opozycji, w Zarządzie Regionu Solidarności, ale bardziej niż ze środowiskiem Wałęsy związana była z tzw. gwiazdozbiorem, czyli frakcją Andrzeja Gwiazdy. To, że bracia zaangażują się w działalność podziemia, było nieomal oczywiste. Dlatego najpierw Jarosław, a trzy lata po nim Jacek wybrali liceum we Wrzeszczu, zwane Topolówką, które miało mir szkoły opozycyjnej. Jarosław już pod koniec lat 70. związał się z Ruchem Młodej Polski. Czytał Dmowskiego, chodził do kościoła, nie pił, nie palił, działał w harcerstwie i kołach samokształceniowych, pisywał do podziemnych gazetek, m.in. do Biuletynu Informacyjnego Solidarności, którym kierował Maciej Łopiński, późniejszy sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a dziś Andrzeja Dudy.