Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Rząd PiS ma pomysł na repatriację? Ta ustawa wymaga wielkiej odpowiedzialności

Dzieci z klasy polskiej w szkole w Usolu Syberyjskim Dzieci z klasy polskiej w szkole w Usolu Syberyjskim Jakub Szymczuk/GN / Gość Niedzielny
Anna Maria Anders, pełnomocnik rządu ds. dialogu międzynarodowego, obiecuje nową ustawę o repatriacji. Obejmie ok. 10 tys. osób z azjatyckiej części byłego ZSRR.

Minister Anders mówi, że chciałaby dokończyć dzieło ojca gen. Władysława Andersa, który wyprowadził z Syberii blisko 120 tys. Polaków. Represjonowanych, wywiezionych w głąb Rosji, rzuconych w środku zimy na bezkresne pustkowia, właściwie bez szansy na przeżycie. Trudno pojąć, w jaki sposób części z nich udało się jednak przetrwać. Dopiero gdy jest się na Syberii, gdy odczuwa się ból, jaki sprawia 40-stopniowy mróz, ból, który niemal nie pozwala oddychać, wstrzymuje bicie serca – można zrozumieć ułamek tego, co przecierpieli.

Szli do armii Andersa różnymi drogami. Kiedy byłam w Guzar (w Uzbekistanie) i padał deszcz, trudno było poruszać nogami w oblepiającym stopy błocie. A tutaj właśnie znajdował się Ośrodek Organizacyjny tworzącej się armii gen. Andersa. Były szpital i sierociniec. Dziś jest wielki polski cmentarz – zmarłych na tyfus i z wycieńczenia. W Guzar widzi się ogrom nieszczęścia Polaków. Tak się składa, że mój stryj zmarł po drodze do Guzar, a jego żona i córka – w drodze do Iranu, dokąd ewakuowano kobiety i dzieci.

Nie wiem, ilu Polaków, którzy wyszli z Syberii z armią Andersa, wróciło do kraju, ilu zostało po wojnie na Zachodzie. Zapewne nikt nie wie dokładnie, ilu zostało na Syberii i w azjatyckich częściach ZSRR. To ich i ich najbliższych, mężów, dzieci, ma objąć nowa ustawa. Spóźniona, mówi min. Anders. Ale ustawa repatriacyjna zawsze była spóźniona. I jeśli miała naprawdę głęboki sens, to tuż po wojnie. Ale o repatriacji w tamtych czasach nie było rozmowy. Potem z każdym rokiem było trudniej (także tym, którzy zostali na Zachodzie).

Bo ludzie nie żyli w próżni.

Reklama