Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Dęta afera podsłuchowa. Minister Błaszczak powinien przeprosić

Polityka
Prokuratura uznała, że funkcjonariusze policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych nie popełnili przestępstwa i nie przekroczyli uprawnień, prowadząc swoje czynności dotyczące afery podsłuchowej.

Sprawa dotyczy audytu zleconego przez byłego już komendanta głównego policji Zbigniewa Maja. Kontrola miała sprawdzić, czy funkcjonariusze policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych nielegalnie inwigilowali dziennikarzy.

W ramach BSW utworzono za czasów komendanta Marka Działoszyńskiego specjalną grupę badającą, kto stoi za przekazywaniem mediom treści podsłuchanych w warszawskich restauracjach rozmów polityków i biznesmenów. Sam Zbigniew Maj w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” dość surrealistycznie oświadczył, że audyt nie pozwala na stwierdzenie, że dziennikarzy inwigilowano niezgodnie z prawem, ale nie ma też dowodów, że nie inwigilowano. Prokuratura zapoznała się z raportem z audytu i na tej podstawie zajęła stanowisko, że nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa.

Prawa nie złamano, BSW jest czyste, ale to rzecz jasna nie oznacza, iż inwigilacji nie było. Z przekonaniem graniczącym z pewnością można stwierdzić, że zapewne kontrolowano operacyjnie różne osoby, w tym zapewne niektórych dziennikarzy, bo chciano wiedzieć, kto i z jakich pobudek rozdaje materiały z podsłuchanych rozmów.

A to dziennikarzom, a to niejakiemu Stonodze, który drukował tajne materiały ze śledztwa na swoim facebookowym profilu. Jako dziennikarz mogę się oburzać, że policja i inne służby próbują zdemaskować moich informatorów, ale jako obywatel muszę mieć świadomość, że jeżeli ci informatorzy łamią prawo, to podlegają ściganiu.

Ze sprawy rzekomej inwigilacji dziennikarzy za czasów PO i PSL politycy rządzącego PiS uczynili swój sztandar. Śmierdziało na kilometr hipokryzją, kiedy oburzali się na tę okropną Platformę, która łamała demokrację, podsłuchując media.

Reklama