Jest decyzyjny. Może pracować 24 godziny na dobę. Współpracownicy znajdują w nim oparcie, bo on czuje państwo. My reformujemy państwo, a on przewiduje na trzy kroki do przodu skutki tych reform. Dzięki temu mamy absolutny komfort i oddajemy w stu procentach honor szefowi. Pozostaje on osobą absolutnie kluczową. Na inne kluczowe stanowiska wyznacza wyłącznie takie osoby, które są w stanie złapać cugle, szarpnąć i ruszyć kraj do przodu. Potrzebny był strateg – mamy stratega. Uprawia politykę głęboką, wizjonerską i na najwyższym poziomie intelektualnym.
Powyższa lawina pochlebstw pod adresem prezesa pochodzi z wywiadu Beaty Kempy dla żarliwie sympatyzującego z PiS portalu wPolityce.pl. Koniunkturalizm, serwilistyczny popis, lizusowska maestria? W jakiejś mierze tak. Ale wydaje się, że w wielu tego typu wyznaniach pobrzmiewają autentyczne emocje, niewymuszony posłuch, głębokie przekonanie, że „cokolwiek szef zadecyduje, zadecyduje dobrze”. Zachowania partyjnej elity, posłów, premier i prezydenta, nawet automatyczne i bezwiedne – choćby to obsesyjne powtarzanie sformułowań prezesa, posłuszne podążanie w szyku po sejmowych korytarzach – wskazują, że jest w tym jakaś gorąca wiara w jego nadzwyczajność.
Charyzma bez charyzmy
Dla sceptyków, krytyków, przeciwników politycznych ta fascynacja Prezesem wydaje się bezrozumną ślepotą, albowiem oni sportretowaliby Jarosława Kaczyńskiego przeciwnymi kolorami: jako osobę o monstrualnej potrzebie dominacji, chorobliwie głodną bezustannego podziwu i uznania, postrzegającą co prawda siebie jako człowieka nieskazitelnego, ale nawykowo projektującą swoje wady i postępki na innych ludzi.
Chce, by otoczenie bezbłędnie odczytywało jego oczekiwania i zachcianki. Jeśli tak się nie dzieje, to bez wahania gotów jest zagrać poczuciem winy, szantażem emocjonalnym, obmową, czczą obietnicą.