Wciąż ustalane są okoliczności zdarzenia, jednak niechętne prezydentowi Dudzie media już wydały wyrok i głoszą, że był to zwykły wypadek.
Przypomnijmy: 4 marca przed południem A. Duda gościł w Karpaczu, gdzie prezentował główne założenia swojej prezydentury, szusując na nartach oraz ładnie się prezentując. Wieczorem miał w Wiśle kibicować polskim skoczkom narciarskim w zawodach Pucharu Świata. Niestety, podczas przejazdu autostradą A4 do Wisły pancerna limuzyna BMW 7 po niespodziewanej eksplozji opony wpadła w poślizg i wylądowała w rowie.
Wybuch był wyraźnie słyszalny, co pozwoliło wykluczyć wersję mówiącą o tym, że żadnego wybuchu nie było. Upadła także wersja mówiąca o kilku wybuchach. Wrak opony został sprowadzony do Centralnego Laboratorium Kryminalistyki i poddany specjalistycznym badaniom. Minister Błaszczak ujawnił mediom, że w sprawie tego, co zaszło, jest „pewna hipoteza”, ale zapewnił, że zanim ją ogłosi, poczeka na ustalenia specjalnej komisji do zbadania przyczyn wypadku.
Śledztwo wszczęła opolska prokuratura. Kluczowe pytanie brzmiało: dlaczego opona eksplodowała, skoro taka sytuacja teoretycznie nie miała prawa się zdarzyć? Prawicowych publicystów ogarnęło patriotyczno-spiskowe wzmożenie. „Należy przyjąć, że próbowano zabić prezydenta. Być może śledztwo to wykluczy, ale taki musi być punkt wyjścia” orzekł M. Karnowski. „Na moje zupełnie niefachowe oko, to musiał być snajperski strzał w oponę” – ocenił R. Makowski.
Po opublikowaniu zdjęć z wypadku w sieci pojawiły się głosy, że w grę może wchodzić atak pociskiem rakietowym. „Nie jestem specjalistą, ale pod koniec czwartej sekundy za samochodem prezydenta pojawia się biały obłoczek. Czyżby smuga kondensacyjna?” – pytał jeden z internautów. Inni sugerowali m.in. podpiłowanie drążka sterowniczego, wlanie chloroformu do opony, ewentualnie wywiercenie w niej setek mikroskopijnych dziurek, które przy dużej prędkości tworzą zawirowania skutkujące poślizgiem.
Z wyliczeń publicysty M. Pawlickiego wynikało, że „pęknięcie opony w samochodzie, w którym właśnie jedzie prezydent państwa, gdzie dokonuje się wielka polityczna zmiana, jest mniej prawdopodobne niż koniec świata w przyszłą środę”. Pawlicki nie przesądzał, czy w grę wchodzi normalny zamach na Dudę czy tylko „ostrzeżenie, żeby zmienił postępowanie, bo są tacy, którym się ono nie podoba”. W każdym razie Duda miał zostać ukarany za to, że jest prezydentem wybitnym, co u osób mu niechętnych najwyraźniej wywoływało taką furię, że mogli zabić.
Fakt, że powołani przez prokuraturę biegli nie wykryli na pękniętej oponie śladów trotylu ani innych „śladów pozostałości materiałów wybuchowych lub substancji będących produktami ich degradacji”, nie zmylił czujności prominentnych polityków PiS. „Nie wierzę w żadne zużycie auta ani w to, że opona sama pękła” deklarował poseł A. Jaworski. Ani on, ani jego partyjni koledzy nie mieli wątpliwości, że nawet jeśli zagrożenie dla życia A. Dudy było efektem działań BOR, winę za to ponosi Platforma, bo to ona rządziła biurem przez 8 lat.
Na konferencji prasowej kilka dni po wypadku nowe kierownictwo BOR ujawniło, że to poprzednie kierownictwo z gen. Janickim na czele doprowadziło oponę do stanu skrajnego zużycia zagrażającego życiu A. Dudy. Opona ta powinna być użytkowana maksymalnie 4 lata, ale na skutek decyzji byłego szefa BOR (przedłużającej okres eksploatacji opon) – była używana aż 6. Wkrótce jednak okazało się, że decyzja była zgodna z sugestiami producenta limuzyny.
Niespodziewanie wyszło też na jaw, że jedna z opon w limuzynie uległa zniszczeniu już 20 stycznia podczas przejazdu A. Dudy do Krakowa. Prezydent przesiadł się do innego auta, a limuzyna wróciła na lawecie do Warszawy, gdzie czekała na nowe ogumienie. Ponieważ nie nadchodziło, pod koniec lutego zapadła decyzja o założeniu opony przeznaczonej do utylizacji, aby prezydent mógł odbyć podróż do Karpacza i Wisły.
Zdaniem specjalistów opona może by nie wybuchła, gdyby A. Duda do Karpacza doleciał samolotem. Z tym że w dniu wyjazdu BOR zdecydował, że pojedzie limuzyną. Ekspertyzy potwierdziły, że był to poważny błąd, bo pancernej limuzyny nie wolno używać na tak długiej trasie, zwłaszcza na nieutwardzonych górskich drogach. Niektórzy specjaliści sugerowali, że gdyby A. Duda pojechał do Karpacza np. pancernym range roverem z napędem na cztery koła, jaki ma do dyspozycji szef BOR, do wypadku w ogóle mogło nie dojść. Z tym że sugestia, że szef BOR powinien udostępnić swoje auto jadącemu w góry A. Dudzie, jest oczywiście sugestią zbyt daleko idącą, bo to jasne, że nie mógł go udostępnić, skoro sam nim jeździł.
Ostatni 100-metrowy stromy odcinek do stacji wyciągu na Śnieżkę limuzyna prezydenta musiała pokonać na pełnym gazie mimo kamieni i lodu. Podobno to właśnie wtedy sparciała opona została uszkodzona. Reszty miała dokonać brawurowa jazda autostradą.
Nie ulega wątpliwości, że umiejętności kierowcy uratowały A. Dudzie życie, dlatego wielu osobom trudno zaakceptować ustalenia mediów, z których wynika, że kierowca ten popełnił kilka niedopuszczalnych błędów. Np. zignorował uwagi komputera pokładowego sygnalizującego problem z ciśnieniem powietrza w oponie oraz wbrew zaleceniom producenta auta mówiącym, że na uszkodzonej oponie można przejechać do 100 km z prędkością nie większą niż 80 km na godzinę – pędził grubo ponad dwa razy szybciej.
Cóż, nie można wykluczyć, że kierowca po prostu nie zauważył alarmu. W końcu dostał polecenie, że ma się spieszyć, bo polscy skoczkowie czekają w Wiśle na wsparcie A. Dudy, a on jest mocno spóźniony. Zresztą jeśli niedopuszczalne błędy popełnił, to wiadomo, że nie z winy obecnego szefostwa BOR, ale na skutek skandalicznej decyzji poprzedników, którzy go zatrudnili.
Około połowy marca zarówno teoria zamachu, jak i teoria głosząca kierowniczą rolę b. szefostwa BOR w przyczynieniu się do pęknięcia opony, zaczęła pod naporem faktów nieoczekiwanie upadać. Pracę stracił szef transportu BOR, a postępowania dyscyplinarne wytoczono funkcjonariuszom, którzy mieli „świadomie zezwolić na założenie do pojazdu służbowego BMW 760LI opony wycofanej z użytkowania i zakwalifikowanej do kategorii IV”.
Wygląda na to, że sensacyjna historia spektakularnego zamachu na osobę wybitnego prezydenta kraju, „gdzie dokonuje się wielka polityczna zmiana”, skończy się banalną puentą na temat niechlujstwa i braku profesjonalizmu ludzi z otoczenia A. Dudy, odpowiedzialnych za jego bezpieczeństwo. Banalność tej puenty powoduje, że wielu zwolenników teorii zamachowych nie może w nią uwierzyć. Nic dziwnego, że kilka dni temu ich ekscytację wywołała informacja „Faktu” o pewnym mężczyźnie mówiącym po niemiecku, który podobno 4 lutego miał zadzwonić do Kancelarii Prezydenta z ostrzeżeniem, że grupa ludzi planuje atak na Dudę.
Biegli jeszcze nie ustalili, czy pęknięcie opony w prezydenckiej limuzynie mogło być skutkiem ataku tej grupy. Ustalili natomiast, że bezpośrednią przyczyną zniszczenia opony było „najechanie na leżący na jezdni płaski przedmiot o nieregularnych krawędziach”. Z tym że na razie nie wiadomo, co to za przedmiot ani kto i z jakich pobudek podłożył go 4 marca na trasie przejazdu limuzyny wiozącej A. Dudę do Wisły.