Jarosław Kaczyński prowadzi politykę osobistą, wolicjonalną, niepoddającą się obiektywnym kryteriom i ogólnie przyjętym regułom. Już w kampaniach zeszłego roku zarówno Andrzej Duda, jak i Beata Szydło wprost stwierdzali, że nie ma rzeczy niemożliwych, że tak mówią tylko źli, niekompetentni ludzie i żeby im nie wierzyć. Po nudnej, suchej władzy Platformy oto zjawia się siła, która mówi językiem demiurga: popatrzcie – nie było, a jest, nie dało się, a się robi. Wystarczy chcieć. Dla części społeczeństwa, mimo całej bałamutności tych stwierdzeń, brzmiało to jak objawienie.
Nastąpiła zasadnicza zmiana reguł gry, bez uprzedzenia graczy. Przełomem było słynne „500 zł na dziecko”. Nieprzypadkowo żadna inna siła polityczna nie wpadła na ten pomysł, ponieważ jest to koncepcja z innego porządku, zrywająca z niepisaną zasadą, że nie ma rozdawnictwa publicznych pieniędzy, bo na to mógł każdy wpaść. Ale nie wpadł, bo się nie odważył.
Triumf woli
To był właśnie pierwszy przykład polityki osobistej, czyli wystawienie podatnikom rachunku za powrót do władzy prezesa PiS (pojawiła się ostatnio informacja, że pomysł ten podrzucił Kaczyńskiemu pewien biznesmen, przekonując go, że poparcie wyborców najlepiej kupić za konkretną gotówkę).
Potem były dalsze przykłady „triumfu woli”. Kiedy ZUS ogłosił, że powrót do poprzedniego wieku emerytalnego spowoduje w perspektywie deficyt w finansach państwa na kwotę około 400 mld zł, władza to kompletnie zignorowała. Premier Szydło właśnie spokojnie zapowiedziała, że obniżenie wieku przechodzenia na emeryturę nastąpi „po wakacjach”. Komisja Nadzoru Finansowego obliczyła niedawno, że projekt ustawy prezydenta Dudy, mającej pomóc tzw.