Jarosław Szymczyk nowym Komendantem Głównym Policji. Będzie chłopcem na posyłki?
Mianowanie nadinspektora Jarosława Szymczyka na komendanta głównego policji może – w moim przekonaniu – być pierwszą dobrą zmianą tego rządu. Oczywiście, dobrą zmianą był też jego poprzednik, insp. Zbigniew Maj, który grzał to i tak gorące miejsce przez dwa miesiące z lekkim naddatkiem. Rząd i jego ministrowie mieli rzecz jasna dobre chęci, ale nimi wybrukowane wiadomo co.
Generałowi Szymczykowi (policyjny nadinspektor to odpowiednik generała brygady w wojsku) daję więcej czasu. Choć minister Mariusz Błaszczak rekomendował go jako „oficera bez obciążeń politycznych”, to jednak jakiś cień nad nim i nad innymi policyjnymi szarżami zwiewnie się unosi. Właśnie: generał! Coś tu nie gra. Bo jak to jest, że na co dzień w swoim gronie wolą być, niczym za komuny, generałami, pułkownikami… kapitanami, a nie inspektorami? Nawet z tak pożądanym zazwyczaj dodatkiem „nad”?
Ale wracajmy do generała Szymczyka – od dzisiaj szefa polskiej policji. Zaczął w listopadzie 1990 r. w Gliwicach służbę w prewencji, czyli od policyjnego krawężnika. Niedawno losu „krawężników” posmakowali wyżsi oficerowie z policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych. Ciekawe, co nowy komendant myśli o takich awansach w dół?
Policjanci, jak żołnierze, noszą w tornistrach swoje buławy. Niekiedy marzenia, jak w przypadku twardego gliniarza Szymczyka, spełniają się. Twardy glina – tak się o nim mówiło w Katowicach. Bezwzględnie bronił policjantów, którzy w swojej policyjnej robocie podpadli politykom czy innym wpływowym nieraz działaczom. Bezwzględnie tępił wszystkich, którzy ważyli się honor munduru splamić. Tak mówi się o nim na śląskim mieście.
Nie wiem, jaką opinię zostawił po sobie jako komendant policji podkarpackiej (Rzeszów) i świętokrzyskiej (Kielce).