Słyszymy od tygodnia, jak to prezydent Andrzej Duda wybija się na niepodległość, to znaczy jak uniezależnia się od Jarosława Kaczyńskiego. Miał ponoć dać temu pierwsze świadectwo podczas obchodów 6. rocznicy tragedii smoleńskiej, gdy wezwał „obie strony” wojny polsko-polskiej do pojednania. Po kilku godzinach prezes PiS to wezwanie zdezawuował, mówiąc, że przed pojednaniem ma być pokajanie się i kara. Potem różni marzyciele widzieli dalsze oznaki owego wybijania się, nawet sam Kaczyński w wywiadzie dla tygodnika „wSieci” mówił, że nie ma żadnego wpływu na prezydenta, który jest samodzielny i w ogóle.
Ostatnim akordem miał być list Andrzeja Dudy do marszałka Sejmu w sprawie przebiegu głosowania nad kandydaturą nowego sędziego do Trybunału Konstytucyjnego, podczas którego ewidentnie doszło nie tylko do łamania prawa (głosowanie na dwie ręce), ale też do przynajmniej łamania dobrych obyczajów (gwałtowne i pospieszne zamknięcie przez marszałka debaty mimo uzasadnionych protestów opozycji).
Andrzej Duda pytał, czy wszystko było w porządku, otrzymał odpowiedź, że jak najbardziej więc rzecznik-minister Pałacu oświadczył, że prezydent przyjmie przyrzeczenie od nowo wybranego sędziego. I już, i tyle wybijania się na niezależność.
Oczywiście widać pewne próby poprawienia wizerunku prezydenta, jak też aktywną obronę wizerunku prezydentowej, która nota bene stała się obiektem wielu publikacji prasowych. Do czego niejako sama zachęcała, gdyż przyjęła taktykę milczenia i nieodpowiadania na listy, na pytania, na prośby, by – tak jak poprzednie prezydentowe – określiła swoje poglądy, zwłaszcza wobec projektu zmian ustawy antyaborcyjnej.
W milczenie, w pustkę wchodzi – można tak powiedzieć – opinia publiczna, wchodzą plotki i pomówienia, zwłaszcza zresztą w obiegu internetowym, czego nie można pochwalać, ale to nie powinno jednak dziwić. Pani prezydentowa, chcąc nie chcąc, jest niezbywalnym składnikiem reprezentacji prezydenckiej i zawsze będzie narażona na ciekawość, właściwie na wścibskość gawiedzi.
Mniejsza o to, tak czy inaczej chodzi o pozycję prezydenta, jego rolę ustrojową, jego wiarygodność, którą mierzy się między innymi relacją wypowiedzianych słów do faktów. Słowa płyną ładnym strumieniem, fakty układają się w zupełnie inne wzory. I żadne czary, żadne zapewnienia i pozory nie pomogą. Prędzej czy później, ale zawsze Andrzej Duda uczyni to, co zostanie nakazane przez Jarosława Kaczyńskiego.
Więcej o zależności prezydenta od prezesa PiS w najnowszej POLITYCE. Dostępnej od jutra w kioskach, a już dziś wieczorem w wydaniu cyfrowym.