Jedną z wojennych mądrości Sun Zi jest to, by nie podejmować walki, jeśli nie ma się pewności zwycięstwa. Zgłaszając wniosek o odwołanie ministra obrony przed szczytem NATO, Platforma pozbawiła się szans nawet na moralne zwycięstwo, bo przecież sejmowa arytmetyka skazywała ją na porażkę z góry.
PiS wykorzystał sytuację i słabość wniosku PO. Polacy niechętnie przyjęli zapowiedź próby odwołania ministra obrony przed szczytem NATO, na który pracowały i poprzednie rządy i na którego efektach skorzystać ma nie tylko obecnie rządzące ugrupowanie. Nawet niechętni PiS komentatorzy polityki nie znajdowali uzasadnienia dla próby usunięcia szefa MON akurat teraz. Zwłaszcza że uzasadnienie wniosku, mieszczące się na jednej stronie, w zasadzie nie odnosiło się do kwestii związanych z NATO, w ogóle luźno traktowało tematy ściśle wojskowe. Nic dziwnego, że zarówno w czasie porannych, ekspresowych obrad komisji obrony narodowej, jak i potem na sali plenarnej to raczej PiS był w natarciu, a PO w defensywie.
Nie znaczy to, że opozycja jest całkiem bez racji. Faktem jest, że Antoni Macierewicz „spersonalizował” armię, resort i szczyt NATO. Propagandowa maszyna ministerstwa, które w całym rządzie dysponuje bodaj najbardziej rozbudowanymi służbami informacyjno-prasowymi, została niemal całkowicie podporządkowana promocji jego osoby i jego decyzji. Słynne stały się już filmowe spoty, ograniczające przygotowania szczytu w Warszawie do paru ostatnich miesięcy. W broszurach przygotowywanych dla mediów na szczyt nie ma nawet zdjęć z wejścia Polski do NATO w 1999 r., bo nie mogło na nich być obecnego szefa ani przedstawicieli obozu prawicy. Są w nich natomiast zdjęcia z 1992 r., pokazujące rzeczywiście początek polskiej drogi do NATO, a przy okazji Macierewicza, Naimskiego, Olszewskiego.
Pod rządami Macierewicza niemal wstrzymano duże projekty zbrojeniowe. Od roku negocjowany zakup systemu obrony powietrznej i antyrakietowej, śmigłowców wielozadaniowych, okrętów wojennych nie posunął się naprzód. Zamiast decyzji są kolejne o deklaracje: o zmianach, braku pieniędzy, niedoszacowaniu budżetu, wreszcie o przełomach w negocjacjach i wstawaniu z kolan przy ich prowadzeniu. Umów, przynajmniej tych dużych, ani nawet wstępnych zamówień – brak.
Opozycja nie pyta jednak ministra, dlaczego powoływał się na Najwyższą Izbę Kontroli w swoim „audytowym” wystąpieniu sejmowym, skoro NIK nigdy nie obliczała wartości planu zbrojeniowych zamówień. Nie rozlicza też na bieżąco z co rusz deklarowanych kolejnych terminów znaczących decyzji. Były szef resortu z rzadka pojawia się zresztą na komisji obrony...
Opozycja słusznie wytyka ministrowi przesadny język w ocenie stanu armii, ale źle wygląda, kiedy zarzuty te wygłasza Stefan Niesiołowski – wyjątkowo źle zapamiętany szef komisji obrony z poprzedniej kadencji, niepotrafiący poprawnie nazwać czołgów Leopard. Jego telewizyjny lapsus, kiedy mówił o „ćwiczeniowych Leonardach, które mają zagwarantować miejsca pracy”, długo był synonimem szczytu ignorancji w sprawach obronnych. Niesiołowski, który ucinał wiele prób dyskusji z decyzjami rządu w czasie obrad komisji, dzisiaj narzekał, że jest za mało czasu, by naświetlić błędy Macierewicza. Kto mieczem wojuje...
Szczytem hipokryzji było zaś czynienie Macierewiczowi zarzutu z wysłania polskich wojsk do wsparcia operacji przeciw tzw. Państwu Islamskiemu. Polska dołączyła do globalnej koalicji pod wodzą USA jeszcze w 2014 r., pod rządami PO. Długo przed przejęciem władzy przez PiS trwały wstępne rozmowy o zbrojnym zaangażowaniu Polski, po okresie wyłączenia z międzynarodowych operacji od 2013 r., kiedy ku zaskoczeniu sojuszników prezydent Bronisław Komorowski ogłosił swoją doktrynę nieuczestniczenia w misjach. Wreszcie gdy USA i NATO jednak zareagowały na polskie obawy i zatwierdzą wysłanie wojsk na wschodnią flankę, odrzucenie przez opozycję skromnego wkładu w walkę uznawaną na Zachodzie za o wiele ważniejszą nie jest przejawem strategicznego podejścia do polityki obronnej.
Efektem nieudanej i w dużej mierze nieudolnej szarży na Antoniego Macierewicza jest konsolidacja PiS wokół niego, niepotrzebny szum wokół Polski jako sojusznika i kolejna okazja do ofensywy propagandowej. Opozycja musiała mieć świadomość, że tak będzie, a przynajmniej mogła to przewidzieć. Znowu z sejmowej mównicy padły słowa o katastrofalnym stanie armii, niezdolnej rzekomo do obrony Polski jesienią 2015 r. i w cudowny sposób „uzdrowionej” przez nowego ministra. Znowu podważano dotychczasową obecność Polski w NATO i znowu politykom opozycji zarzucono działanie na rzecz interesów Rosji. Niestety, boję się, że skutkiem dzisiejszej awantury będzie to, że te słowa – złe i szkodliwe – będą jeszcze brzmieć, gdy w piątek przywódcy państw NATO przyjadą do Warszawy.