Papież Franciszek wzywa, byśmy przyjmowali uchodźców i osoby w potrzebie. W Polsce, choć politycy chwalą się, że przyjęliśmy milion Ukraińców, droga do uzyskania choćby karty stałego pobytu jest długa i kręta. O czym świadczy historia ukraińskiego studenta Ołeksandra Perewertowa, którą niżej przytaczamy.
Procedura, którą muszą przejść cudzoziemcy starający się o kartę czasowego pobytu w RP, to rodzaj surwiwalu, sprawdzający zarówno wytrzymałość, jak i odporność na stres.
Zezwolenie na pobyt czasowy na terytorium RP to mała plastikowa karta, wydawana cudzoziemcom na 15 miesięcy. Warunek – np. trzeba studiować w Polsce (tak jak w moim przypadku; studiuję na II roku dziennikarstwa Collegium Civitas w Warszawie). Wniosek można złożyć w wydziale do spraw cudzoziemców w każdym urzędzie wojewódzkim.
Nikt w Polsce nie zdaje sobie sprawy, ile trzeba przejść, by ten kawałek plastiku zdobyć. Problemy zaczynają się już na starcie, czyli na etapie gromadzenia niezbędnych dokumentów, które trzeba zanieść do urzędu.
Wystarczy zapoznać się z informacją umieszczoną na stronie Urzędu do spraw Cudzoziemców? Zdecydowanie nie. Jest tam wiele informacji, ale czasem niejasnych. Nie wiadomo, ile trzeba mieć kserokopii dokumentów, nie jest jasne, jak wypełniać wniosek, poza tym niektóre warunki bardzo trudno spełnić, szczególnie studentowi.
Na przykład wyciąg z banku o stanie konta. Cudzoziemiec musi mieć co najmniej 15 tys. złotych. Prawie nikt nie ma takiej sumy. W internecie są oferowane pożyczki tylko na chwilę, po to, by móc przedstawić odpowiedni dokument w urzędzie. Powszechne jest również pożyczanie pieniędzy od znajomych na kilka dni.
Na etapie kompletowania dokumentów w poszukiwaniu wskazówek obcokrajowcy przeczesują więc internet, oglądają filmiki z instrukcjami na YouTube lub liczą na pomoc znajomych, którzy już przeszli procedurę.