Artykuł w wersji audio
Od wielu miesięcy mówiło się, że po szczycie NATO i po Światowych Dniach Młodzieży rządzący PiS przyspieszy i zacznie realizować jeszcze ostrzejszą politykę, zwłaszcza wobec instytucji demokratycznych i opozycji. Te dwie newralgiczne imprezy właśnie minęły. Wiele wskazuje na to, że rzeczywiście otwiera się nowy polityczny etap. Kończy się przegrupowanie sił w prokuraturze, planowana jest znacząca podwyżka pensji w służbach specjalnych, wdrażana jest akcja dyscyplinowania sędziów za pomocą ustawowych zmian. Nałożono ostatecznie polityczną czapę na publiczne radio i telewizję, powołując tzw. Radę Mediów Narodowych z posłami PiS w rolach głównych, zmieniono skład KRRiT. Jeśli nowa ustawa o TK nie zostanie skutecznie zaskarżona, praktycznie zlikwiduje w Polsce konstytucyjną kontrolę. A sympatycy władzy na prawicowych forach odliczają dni do końca kadencji prezesa Rzeplińskiego. Ruszy komisja w sprawie Amber Gold, która pod pretekstem rozliczania afery ma pokazać wszystkie przewiny i przestępstwa poprzedniej ekipy rządzącej. Można spodziewać się nękania politycznych wrogów, wzmożenia lustracji i agresywnej polityki historycznej, medialnego ostrzału, zapewne także w końcu aresztowań i głośnych procesów. Czystki i szykany sięgną zapewne jeszcze głębiej, do poziomu szkół, uczelni, instytucji samorządowych, może mediów prywatnych.
Ostre odpowiedzi rządowych polityków na zalecenia Komisji Europejskiej pokazują, że PiS czuje się coraz pewniej; w rządzącym ugrupowaniu panuje poczucie siły i przekonanie, iż teraz już wolno wszystko, że wyborcy zostali wynagrodzeni, opozycja pokonana, przyszedł zatem czas na zaostrzenie kursu. Prześledźmy zatem sygnały, które mogą uzasadniać ten manewr.
Od dwóch miesięcy badania opinii publicznej pokazują, że wyraźnie spada zaufanie do Trybunału Konstytucyjnego. W tym czasie nie nastąpiło nic takiego w sprawie TK, co racjonalnie uzasadniałoby tę obniżkę, ale to dokładnie czas, od kiedy zaczął działać program 500 plus. Według szacunków blisko 3 mln rodzin może wziąć pieniądze z programu 500 plus, wśród nich zarówno zwolennicy PiS, jego bardziej lub mniej zagorzali przeciwnicy i ci wahający się. Można przypuszczać, że zwłaszcza wśród tych dwóch ostatnich grup zachodzi psychospołeczny proces racjonalizacji: nie bierze się pieniędzy od wrogów, wzięliśmy jednak pieniądze, to sytuacja etycznie trudna do zniesienia. Jeżeli zatem nie rezygnujemy z 500 zł, a zrezygnować niełatwo, pozostaje przychylniej spojrzeć na dawcę – może PiS nie jest taki zły, może jego przeciwnicy przesadzają.
Nazywa się to redukcją dysonansu poznawczego. A ponieważ głównym powodem krytyki PiS jest to, co ta władza robi z zasadami demokracji, a w szczególności z Trybunałem Konstytucyjnym, niechęć dosięgła właśnie Trybunał. To nie jest paradoks, ale dość prosta zasada psychologii społecznej: jeżeli PiS nie jest taki zły, a walczy z Trybunałem, to znaczy, że zły może być Trybunał. Stąd spadek zaufania do tej instytucji. Tak zapewne wielu ludzi poradziło sobie z problemem, że biorą pieniądze od rządu, któremu świat zarzuca naruszanie demokracji. Zadziałanie tego mechanizmu dowodzi, że nadzieje PiS związane z 500 plus się spełniły.
Udany podział ról
Drugi powód dobrego samopoczucia też widać w badaniach opinii. Na szczycie ostatniego rankingu zaufania do polityków znaleźli się prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło. Wśród tych, do których społeczeństwo ma najmniejsze zaufanie, znajdują się Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. Lepszy wynik niż ci dwaj, de facto najważniejsi politycy PiS, ma nawet lider PO Grzegorz Schetyna. I znowu tyleż to paradoks, co dowód, że wielka akcja marketingowa PiS, rozpoczęta w kampanii przed wyborami w 2015 r., powiodła się. Chociaż wydaje się to dziwaczne, ludzie ufają posłusznym wykonawcom polityki projektowanej w całości przez człowieka, któremu nie ufają. Kaczyński już dawno zrozumiał, że sam jest niewybieralny, że jest guru dla maksimum 30 proc. polskich wyborców, którzy pójdą za nim w ogień. Świadomość tego faktu potwierdził zresztą niedawno w przemówieniu na kongresie swojej partii, kiedy przyznał, że ten „myk” z prezydentem i panią premier był konieczny. I na tyle wydajny, że teraz wręcz każdy atak na Kaczyńskiego jest w istocie nieskuteczny – już bardziej niepopularny nie będzie, bo i tak jest na dole tabeli, ważne, że jego projekty wygrywają. Kiedy Grzegorz Schetyna i inni wciąż walczą z Kaczyńskim, trafiają w próżnię, bo on jest „zaplanowanym przegranym”, nic mu nie może zaszkodzić. Widać, że już bardziej efektywne politycznie jest podkopywanie Szydło i Dudy, którzy mają co tracić. Chyba że lider PiS zdecyduje się zostać premierem, z którą to pokusą, sądząc z jego ostatnich wypowiedzi, wyraźnie walczy. I ma rację, bo to mogłoby wiele zmienić, jak w 2006 r. Do kiedy premierem był Marcinkiewicz, wszystko szło jak z płatka.
Kaczyński nie popełnił błędu Platformy i nie przecenił wyborców. Zdawał sobie sprawę, że patrzenie na rozmaite dziedziny życia zupełnie oddzielnie jest cechą szerokiego elektoratu, który nie dostrzega tu związków, zależności, prawdziwych hierarchii. Nie mając złudzeń co do ludzi w swojej masie, mierzył nisko, dlatego wygrał wysoko. Elektorat w Polsce stał się irracjonalny i nieobliczalny (ostatnio to nie tylko polska specyfika), w jego reakcjach pełno jest nielogiczności. Niby PiS ma wciąż wielką grupę negatywnych wyborców, ale co z tego, skoro zasadniczo nie ufają oni liderom opozycji, a nie chcą też – jak pokazał niedawny sondaż zlecony przez „Rzeczpospolitą” – powrotu Tuska do krajowej polityki. Komu zatem najchętniej zleciliby zadanie pokonania PiS, na razie nie wiadomo. Na takim umysłowym rozgardiaszu zawsze korzystał PiS, bo w tej formacji nie ma wielu wątpliwości i wahań.
Trzecia przyczyna, dla której PiS może rozpocząć drugi etap swojej konkwisty, leży w złej sytuacji opozycji. Platforma przechodzi organizacyjne konwulsje i nie widać, aby zapowiadanym na wrzesień nowym otwarciem programowym mogła zagrozić rządzącym, chyba że odpali jakąś bombę, fascynujący, wpływający na społeczną wyobraźnię pomysł. Ryszard Petru i jego Nowoczesna z kolei stracili urok nowości, a nie zyskali powagi doświadczenia. KOD także przeżywa organizacyjne trudności, na wakacje zredukował aktywność, coraz mniej o nim słychać. Zapowiadany masowy nabór członków przebiega bez echa. Fiesta została wyraźnie przerwana, co może mieć związek z rozmyciem sporu o TK i wspomnianym spadkiem zaufania do Trybunału.
Jeszcze kilka tygodni temu zwolennicy KOD wyraźnie przeważali w sondażach nad jego przeciwnikami; w ostatnich jest już remis. Jeżeli na jesieni nie nastąpi reanimacja, magia KOD może się rozwiać. Nie powiększa swoich realnych, czyli mierzalnych, wpływów partia Razem, która odebrała w wyborach kluczowe pół procent głosów lewicowej koalicji, co dało władzę PiS; niczym tego na scenie politycznej nie zrekompensowała. SLD i PSL natomiast błąkają się gdzieś na granicy wyborczego progu, bardzo rzadko w sondażach go przekraczając. Niemniej Razem, SLD i PSL mają łącznie około 10 proc., ale ten wynik praktycznie nie uczestniczy w politycznej układance, nie ma znaczenia w walce PiS z niePiS. To jeszcze jeden dowód na rozproszenie sił.
Start ze szczytu
Wiele wskazuje, że PiS jest teraz w najlepszej sytuacji w tej kadencji. Taką „górkę” miała w latach 1998–99 AWS, a gdzieś około 2002 r. SLD. Potem było już tylko gorzej. Górka PiS wcale nie jest taka wysoka. Platforma po wyborach w 2007 r. wzniosła się grubo ponad 50 proc. Ale PiS, dzięki bezceremonialności działań, brutalności metod i języka, potrafił zbudować psychologiczną przewagę, jakiej nie miało chyba dotąd żadne inne rządzące ugrupowanie. Dzisiejsza władza każdego dnia stara się stworzyć wrażenie omnipotencji, wyłącznego decydowania o losach ludzi i instytucji, nie tylko o przyszłości, ale i przeszłości kraju. Buduje obraz rządów, wobec których sprzeciw jest bezcelowy i nieopłacalny.
Przez pierwsze miesiące sprawowania władzy Jarosław Kaczyński pokazał, że mimo różnych potknięć idzie konsekwentnie swoją drogą i że nie będzie miał żadnych skrupułów w osiąganiu wyznaczonych celów. Zmuszony jest co prawda do jakiejś gry pozorów wobec Zachodu, ale jak się podsumuje tę taktykę, to widać, że i tak na końcu jest to, co miało być od początku, choćby z Trybunałem Konstytucyjnym. Chyba jednak najbardziej widomym skutkiem tego pierwszego etapu było niezwykle ostentacyjne unieważnienie polityczne opozycji jak i tej części elektoratu, która demonstrowała swoje antypisowskie nastawienie. Symbolem stał się osławiony środkowy palec posła PiS, pokazany właśnie opozycji na sali sejmowej. Kilkumandatowa przewaga większości parlamentarnej wystarcza, by z powodzeniem, krok po kroku, demontować nie tylko realną demokrację, ale też jej ducha i jej kulturę.
Ma to taki skutek, że skłania do buntu (KOD), ale i do konformizmu. Politykom i publicystom PiS zdarza się wręcz czasami szczere przekonanie, że „wygra zwyczajna, pragmatyczna strategia życiowa”. Tej mentalnej przewagi nie zmieniają okresowe niewielkie spadki sondażowe, bo i tak partia Kaczyńskiego góruje nad drugim w kolejności ugrupowaniem o kilkanaście punktów procentowych i to robi największe wrażenie.
Kaczyński zapewne wie, że ta specyficzna hipnoza nie będzie trwała wiecznie. Dlatego właśnie w nadchodzącym czasie można się spodziewać uruchomienia przygotowanych wcześniej mechanizmów i procedur: w gospodarce, wymiarze sprawiedliwości, w edukacji, kulturze, nauce, polityce historycznej, wobec prywatnego biznesu, mediów, samorządów i organizacji pozarządowych. Bo teraz strach i skłonność do poddania się „suwerenowi” są największe. PiS rozdał pierwsze prezenty szeroko, dla ogólnego znieczulenia, a kolejne będą dostępne dla tych, którzy – jak się mówi na Węgrzech Orbána – „zechcą się włączyć do budowania wspólnoty”. Będzie to specyficzny sprawdzian: już pokazaliśmy, jacy jesteśmy, co możemy, jakie są nasze zamiary. Teraz trzeba okazać poziom lojalności wobec władzy, podatności na tę perswazję siły. PiS sprawia wrażenie, jakby robił właśnie ostatni nabór na kwalifikowanych zwolenników i poputczyków, i że ta bramka się wkrótce zamknie. Z tak wyselekcjonowaną drużyną władza przystąpi do wdrażania zasadniczego programu. Już widać, że ambicją Kaczyńskiego jest przeprowadzenie głębokich, nieodwracalnych zmian zarówno w sferze instytucjonalnej, jak i świadomościowej.
To jest ta druga polityczna faza, którą coraz bardziej widać. PiS czekał na wygaśnięcie pierwszego okresu powyborczej żałoby swoich przeciwników, czyli gniewu, niezgody i zaprzeczania. Kaczyński liczy teraz na spokojną rezygnację i pogodzenie z losem. Chodzi o to, aby nie było masowego protestu wobec robienia porządku z dotychczasową elitą. Lider PiS zakłada, że w takiej rozprawie będzie miał prowincję za sobą. Ten antyelitarny mechanizm sprawdził się na Węgrzech, w Anglii w sprawie Brexitu czy ostatnio w Turcji, gdzie interior poparł Erdoğana przeciwko dwóm wielkim metropoliom. Ale Kaczyński chce mieć względny spokój także w dużych miastach. Nieprzypadkowo mówił niedawno o kluczowej kwestii „odzyskania” Warszawy. Wyraźnie oczekuje sytuacji, kiedy część elit się jednak ugnie, zlęknie. Jeśli nawet nie przejdzie na jego stronę, co nie jest mu niezbędne, to przynajmniej pozostanie bierna wobec szykowanych zmian i czystek. Kaczyński powiedział kiedyś, że jest mu wszystko jedno, czyje ręce podnoszą się za jego projektami. Analogicznie zapewne wszystko mu jedno, z jakich powodów ktoś mu nie będzie przeszkadzał.
Nadzieje i flirty
Drugi etap „dobrej zmiany” może nie trwać długo, ale będzie miał dalekosiężne konsekwencje. Wiele osób, środowisk, branż i instytucji wyjdzie z tego rozbitych i złachmanionych. Tu znowu może zadziałać mechanizm racjonalizacji: nieprawda, że dałem się złamać, po prostu okazało się, że PiS ma rację, będę go nadal bronił i na niego właśnie zagłosuję. „Elektorat złamanych” jest znany politologii jako swoisty przejaw syndromu sztokholmskiego. Często złamani głosują na tych, którzy ich złamali.
Ta sytuacja jest wyzwaniem dla opozycji. Wielu komentatorów, od Marka Migalskiego po Pawła Śpiewaka, twierdzi, że jedyny istotny konflikt polityczny w Polsce przebiega dzisiaj pomiędzy PiS a niePiS. Wszystkie szczegóły programowe, ekonomiczne, społeczne są drugo- i trzeciorzędne. Że to spór o istotę demokracji. Ta świadomość nie jest powszechna. Szeroka formacja PiS i znaczna większość jego wyborców raczej wie, jaką wojnę toczą, z kim i o co. Niepisowski elektorat w dużej mierze nie zdaje sobie sprawy z fundamentalnego charakteru toczącego się konfliktu. Jaskrawym przykładem jest choćby publicznie demonstrowana skłonność lewicy do oddzielania ustrojowych, demokratycznych pryncypiów od socjalnych prezentów i zachwycanie się tymi drugimi. To jeszcze jeden sukces Kaczyńskiego.
Elektorat nie poczeka
Zbliża się zatem sprawdzian dla realnej, ustrojowej opozycji. We wspomnianej drugiej fazie pisowskiej rewolucji wiele osób będzie szukało motywów i przesłanek dla swoich życiowych decyzji. Kluczowa będzie świadomość, czy PiS jest na długo czy na krótko, bo od tego może zależeć rozstrzygnięcie, czy uruchamiać ratunkowy konformizm czy trwać w sprzeciwie. Opozycja, zwłaszcza przegrana w wyborach Platforma, domaga się czasu na pozbieranie, przegrupowanie, przepracowanie traumy. Jest to psychologicznie zrozumiałe, ale politycznie ryzykowne. Żadna opozycyjna partia nie powinna przegapić momentu podejmowania ważnych decyzji przez duże grupy wyborców. Nie jest tak, że kiedy opozycja się wreszcie ogarnie, otrzepie i odzyska wyraźny głos, to powie elektoratowi: teraz już jesteśmy gotowi, czego państwo sobie życzą? Procesy społeczne mogą pójść już za daleko.
Wiele wskazuje na to, że opozycja nie ma czasu, że już teraz musi robić przekonujące wrażenie jednej formacji, która ma szansę przejąć władzę w 2019 r. i twardo rozliczyć PiS i jego ludzi. W sondażach Platforma i Nowoczesna łącznie mają tyle samo albo nawet więcej niż PiS; czynnik KOD jest trudny do oszacowania. W każdym razie te Polski się co najmniej równoważą, a zapewne PiS jest w mniejszości. W polityce czynnik psychologiczny jest jednak równie ważny jak twarda materia. Teraz, kiedy rewolucja wrzuca drugi bieg, przewaga psychologiczna jest po stronie PiS. Widać, że opozycja liczy przede wszystkim na naturalne procesy zmęczenia władzy i władzą, że się ona w końcu potknie o własne nogi i przewróci. Że przyjdą po swoje, bo tak było dotąd. Ale nie zawsze jest jak zawsze. Trwa wrastanie PiS w twardy grunt. Wtedy trudniej się przewrócić.
Poza tym druga faza polityki PiS będzie, wszystko na to wskazuje, jeszcze bardziej energetyczna niż pierwsza. Być może w tym celu zostanie przeformatowany rząd. W każdym razie opozycji grozi, że zanim coś sama wymyśli, przedstawi jakiś program, będzie musiała bez przerwy odnosić się do konkretnej polityki PiS, ustawowej i wykonawczej. Tego może być lawina. Dramatyczne przemówienia w Sejmie i w telewizji polityków opozycji będą coraz bardziej jałowe, bo nie dadzą żadnych skutków. Środkowy palec będzie jedyną odpowiedzią władzy. Antypisowy elektorat musi jakoś znaleźć dla siebie miejsce w nowej Polsce, czego mu opozycja nie ułatwia. Jest reaktywna, zrutynizowana w gestach i słowach, nie ma pomysłów, a najbardziej wciąż zajęta jest sama sobą.
Jeśli opozycja nie pokaże właśnie teraz swoich talentów, pewności siebie, twarzy tych, którzy będą surowo rozliczać dzisiejsze ekscesy władzy, potem może być za późno. Wymaga to od niej być może przełomowych i niestandardowych decyzji, także o zjednoczeniu, nowej konfiguracji, wyciągnięciu wszystkich rąk na pokład, użycia wszystkich dostępnych instrumentów oporu. Na drugi bieg władzy musi odpowiedzieć własnym drugim biegiem. To oczywiste, że PiS w końcu straci władzę, ale resztką sił mogą się zahaczyć o drugą kadencję, a wtedy zmiany będą jeszcze trudniejsze do odwrócenia. Gra toczy się właśnie o to. Jeśli ludzie uwierzą, że PiS będzie rządził przez osiem lat albo dłużej, to tak się stanie.