Tego, że do Warszawy nie zjedzie z milion przeciwników panujących dziś w Polsce porządków, można się było spodziewać. I to nie tylko dlatego, że obecna ekipa ma wciąż spore poparcie, bo naród jest taki, jaki jest. Swoje zrobiło też oczywiście wyczerpanie formuły – ileż razy można krzyczeć te same hasła nawet w najlepszym towarzystwie, skoro w widoczny sposób niczego to nie zmienia (prócz samopoczucia towarzystwa)?
Ale znaczenie miał i prosty błąd socjotechniczny: otóż szefowie KOD (kolejny raz zresztą) zamiast postawić na demonstracje lokalne, w których siłą rzeczy w sumie wzięłoby udział więcej sympatyków ruchu, a i lokalny efekt byłby większy (nie tylko pod względem propagandowym, ale też nacisku na miejscowe władze), ulegli pokusie centralizacji i magii pokazania się w ogólnopolskich telewizjach.
Jak się zresztą zdaje, to właśnie seria takich wpadek spowodowała, że pięknie się zapowiadający ruch społecznego oporu przeciwko antywolnościowo-nacjonalistycznym tendencjom, które zaczęły dominować w Polsce, nie może jakoś rozwinąć skrzydeł. Ba, upływ czasu siłą rzeczy powoduje, że skrzydła te się zwijają.
Symbolem może być choćby hasło ostatniego marszu. Można oczywiście opowiadać, że slogan „Jedna Polska, dość podziałów” oznacza, że Polacy ponad podziałami są jednym narodem i społeczeństwem. Tyle że jest to z jednej strony banał, a z drugiej – pobożne życzenie. Nie mówiąc o tym, że wielu sympatyków samego KOD niekoniecznie poczuwa się do wspólnoty z aktywistami PiS, o bojówkarzach ONR nie wspominając.
Równie wymowne jest to, że KOD wciąż nie zdołał okrzepnąć strukturalnie – a przecież nawet wielkiemu ruchowi społecznemu kilka miesięcy powinno wystarczyć na stworzenie choćby ram organizacyjnych.
Kłopot w tym, że owe kiksy mają poważniejsze źródła: jest nim brak koncepcji politycznej.