Przypominają mi się lata 60. Gomułka, tak jak Szydło, też we wszystkich widział podżegaczy
Lata 60. Jakbym słyszała przywódcę partii i narodu Władysława Gomułkę. Ta sama rozciągnięta fraza, te same akcenty, ten sam ciężko poważny i tragicznie zatroskany o losy ojczyzny ton. Nawet słownictwo podobne.
Kiedy słyszę, że „niektórzy politycy koncentrują się na podżeganiu”, że to podżeganie staje się sednem ich działalności, że brak im, politykom, roztropnej troski o wspólnotę – jakbym słyszała tamte słowa.
Premier Szydło ma dokładnie taką samą minę jak Gomułka
Kraj miał dość ustroju społecznej szczęśliwości i tej władzy, chciał wolności, otwarcia na świat, normalnego życia, nie wedle partyjnych nakazów i wzorów. Ale Gomułka widział we wszystkim i wszystkich podżegaczy, przeciwników socjalizmu, wrogów partyjnej religii.
Premier Szydło ma dokładnie taką samą minę jak Gomułka w tamtych czasach. Tak jak on i partia wie najlepiej czego ludziom potrzeba do szczęścia. Tak jak ówczesny partyjny przywódca uważa, że partia, jej partia PiS, może dać ludziom bezmiar szczęścia na ziemi, a może nawet po śmierci. I że ludzie wyłącznie o takim szczęściu marzą.
O szczęściu według PiS. O reglamentowanej informacji, o rządowej, śmiesznej i zakłamanej telewizji, o zgwałconym radiu, o gospodarce, której grozi klapa, o rozdawnictwie na lewo i prawo, o bezczelności rządzących, ich przekonaniu o własnej nieomylności. Po prostu – trzymają za nogi Pana Boga.
Pamiętam grudzień ’70, nagłe podwyżki cen tuż przed świętami, robione w przekonaniu, że zajęci bieganiną ludzie nie zwrócą na nie uwagi. Całkiem jak teraz, kiedy PiS oczekiwało, że przedświąteczne ożywienie konsumpcyjne przesłoni to, co dzieje się w Sejmie. Że można przegłosować wszystko, jak się chce, nie licząc się ze zdaniem opozycji, z oczekiwaniami obywateli.