Prezydent po raz pierwszy od dawna kieruje ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Akt odwagi czy taktyka?
Andrzej Duda nie podpisał ustawy o zgromadzeniach bezpardonowo przeforsowanej w parlamencie przez jego obóz polityczny, a uznawanej za sprzeczną ze standardami praw obywatelskich nie tylko przez opozycję, ale też Sąd Najwyższy, Biuro Legislacyjne Senatu, liczne organizacje pozarządowe (Fundację Helsińską, Amnesty International Polska i ponad 150 innych NGS-ów) oraz Radę Europy i Organizację Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie OBWE.
Rzecznik prezydenta przekonywał, że o skierowaniu ustawy do Trybunału Konstytucyjnego zdecydowało osobiste przywiązanie głowy państwa do prawa do zgromadzeń i wolności słowa jako „filarów każdego systemu demokratycznego”.
Dlaczego właśnie teraz Andrzej Duda kieruje ustawę o zgromadzeniach do Trybunału Konstytucyjnego?
Już to uzasadnienie wydaje się wątpliwe, jeśli pamięta się ostentacyjne zaangażowanie Andrzeja Dudy po jednej stronie politycznej barykady w Polsce – połączone z ostentacyjnym postponowaniem drugiej jej strony, co niespecjalnie zgodne jest chociażby z duchem urzędu, który przyszło mu sprawować. Całkiem niedawno oskarżał zresztą opozycję właśnie o chęć wzniecania niepokojów społecznych.
Znamienne równocześnie, że wątpliwości prezydenta wzbudziły ledwie trzy kwestie spośród dużo dłuższej listy zastrzeżeń zgłaszanych wobec ustawy przez jej krytyków. Niektórzy kwestionowali wręcz samą zasadność zmieniania dotychczasowych regulacji. Pośrednio przyznał to zresztą sam Andrzej Duda, stwierdzając w uzasadnieniu swojego wniosku, że stosowanie Prawa o zgromadzeniach z lipca 2015 r. „nie wzbudzało zastrzeżeń”. Dlaczego więc ostatecznie tak wybiórczo podszedł do mankamentów nowelizacji?