Kraj

Jak kupić sobie władzę

Jak PiS zdobywa przychylność wyborców i ile to kosztuje

Protest Komitetu Obrony Demokracji w Toruniu, grudzień 2015 r. Protest Komitetu Obrony Demokracji w Toruniu, grudzień 2015 r. Piotr Lampkowski / Reporter
Jednym z najważniejszych celów deklarowanych przez PiS była zawsze walka z korupcją. Ale, jak się okazuje, z tą „prywatną”. Bo w używaniu publicznych pieniędzy na potrzeby partii i jej zwolenników PiS jest arcymistrzem. Z korupcji politycznej zbudował cały system, który stale rozwija.
Kolejne sondaże potwierdzają kuriozalny paradoks: największym zaufaniem wśród polskich polityków cieszą się prezydent Duda i premier Szydło,a na dole tej tabeli są Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz.Kancelaria Prezesa RM/Wikipedia Kolejne sondaże potwierdzają kuriozalny paradoks: największym zaufaniem wśród polskich polityków cieszą się prezydent Duda i premier Szydło,a na dole tej tabeli są Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz.
I ks. Rydzyk, i SKOK to swojscy oligarchowie, pozostający w symbiozie i sojuszu z Kaczyńskim, obustronnie korzystnym, w którym jednak hegemonem ma pozostawać prezes.Piotr Drabik/Wikipedia I ks. Rydzyk, i SKOK to swojscy oligarchowie, pozostający w symbiozie i sojuszu z Kaczyńskim, obustronnie korzystnym, w którym jednak hegemonem ma pozostawać prezes.

Artykuł w wersji audio

Motyw zwalczania przekupstwa jest na trwałe związany z legendą braci Kaczyńskich. Bo obydwaj byli zawsze, przynajmniej na pokaz – choć nie brak opowieści, że też autentycznie – uczuleni na wszelkie przejawy korupcji, niezwykle podejrzliwie przyglądali się każdej przedsiębiorczości czy inicjatywie z pieniędzmi w tle. Lech Kaczyński, na przykład, w okresie swojej stołecznej prezydentury zatrzymał niemal wszelkie inwestycje w mieście, ponoć właśnie z obawy przed możliwością korupcji. Teraz zresztą także wiele przetargów i inwestycji jest wstrzymywanych z tego samego powodu. Jarosław Kaczyński natomiast zawsze, gdy tylko uzyskiwał jakiś kawałek władzy, natychmiast zaczynał tropić przestępczy przepływ pieniędzy; tak było przed 2007 r. i tak się dzieje od października 2015 r. I już nawet nie wiadomo, czy decyduje jego faktyczne przekonanie, że Polskę obsiedli złodzieje, czy chodzi raczej o używanie tego widma jako instrumentu politycznego.

Jednych nastraszyć, innych - zachęcić

Osobista korupcja, trywialne rwanie pieniędzy, Jarosława Kaczyńskiego – można domniemywać – brzydzi. Lubił, w momencie gdy sprawa tego typu stawała w świetle jupiterów, objawić swój absmak, pokazać surowość i bezwzględność. Tak potraktował osławionych tenorów barcelońskich, rugując ich z pierwszej linii za podejrzenia o tanie przewały finansowe i nie pozwalając im na powrót, choć takie próby były podejmowane. Obca mu jest – wydaje się – luksusowa konsumpcja, nabywanie dóbr czy usług (poza ciągłą ochroną na koszt partyjnych dotacji, czyli budżetu). Jakoś sobie trudno prezesa wyobrazić w takim świecie. Czymś innym jednak jest zorganizowana, zbiorowa korupcja jako system polityczny. Ona także daje wielu ludziom korzyści osobiste oraz pieniądze, lecz są one częścią większej całości aksjologicznej, są emanacją polityki, łaskawym dobrem państwa – takiego, jakim go docelowo widzi Jarosław Kaczyński.

Pieniądze, przywileje, lukratywne stanowiska bez konkursów, dotacje, granty, kontrakty, awanse ponad miarę – jeśli tylko są wprzęgnięte w polityczny plan zmiany kraju – nagle przestają mierzić, są akceptowane, pożądane i używane. Jakby Kaczyński zrozumiał, że z samymi ascetycznymi ideowcami kraju nie zmieni, że jednych musi nastraszyć, a innych zachęcić czymś, co do nich przemawia, i przekonać, że to stracą, kiedy go zdradzą. Lider PiS już jakiś czas temu pojął – to czego nie dostrzegali wystarczająco wyraźnie inni politycy – że wyborców, sympatyków, działaczy nie należy przeceniać. Bo docierają do nich argumenty proste, widzą świat tak, jak im się go przedstawi w telewizji, przemawia do nich przede wszystkim gotówka do ręki, materialny konkret, obietnica zyskania wpływów i pozycji, urządzenia siebie i rodziny. Bo nastroje i humory mogą się zmieniać, ale troska o egzystencjalne podstawy jest stała i trwała.

Jedną z fundamentalnych cech państwa PiS ma być zatem podporządkowanie władzy jak największej części gospodarki i aktywności społecznej. Ten zamiar widać na każdym polu, w każdej kolejnej aferze politycznej, którą PiS wywołuje. Ubezwłasnowolnienie Trybunału Konstytucyjnego, ograniczenia praw wolnościowych i obywatelskich, kolejne zmiany legislacyjne, reformy prokuratury, służb specjalnych i zajazdy na cały wymiar sprawiedliwości i media publiczne mają na celu podniesienie sprawności opresyjnych państwa. Te przydadzą się, gdy przyjdzie bardziej efektywnie zająć się organizacjami pozarządowymi, samorządami, biznesem, rozmaitymi środowiskami, w ogóle opozycją i niezależnymi, jak na razie, podmiotami życia społecznego, w tym – pozostającymi jeszcze poza kontrolą władzy mediami komercyjnymi.

Przekupić wyborców

Tak czy inaczej, w państwie PiS to władza ma rządzić pieniędzmi, a nie odwrotnie. Wielkie środki finansowe państwa, ale i prywatne, nad którymi państwo zyskuje polityczną kontrolę, mają służyć zmianie ideologicznej nadbudowy, a przy okazji (jeśli nie przede wszystkim) umocnić władzę partii i jej prezesa. Charakterystyczne, że program tzw. repolonizacji Polski ma polegać właściwie na renacjonalizacji, gdzie się tylko da, i na upaństwowieniu gospodarki, tam gdzie ona rozwinęła się po 1989 r. Upaństwowienie oznacza przejęcie majątku, posad i sieci powiązań przez państwo, czyli faktycznie – przez partię rządzącą. Ważne, że PiS nigdy nie uznawał wyjątkowej pozycji wielkich polskich przedsiębiorców i właścicieli, którzy wyrośli w III RP; przed 2007 r. wydał im wręcz wojnę, ona teraz znowu wisi w powietrzu. Choć Janusz Lewandowski słusznie zauważył: „Najbliżej definicji wschodnioeuropejskiego oligarchy jest ks. Rydzyk i towarzystwo, które się uwłaszczyło na SKOK-ach”. Akurat i ks. Rydzyk, i SKOK to swojscy oligarchowie, pozostający w symbiozie i sojuszu z Kaczyńskim, obustronnie korzystnym, w którym jednak hegemonem ma pozostawać prezes. Mogą być i są jakieś cesje ze strony PiS na rzecz innych biznesmenów, jednak w zamian za wsparcie ideowe i materialne, a przynajmniej za neutralność. Lecz porządek dziobania w ostatecznym rachunku ma być jasny, regulaminowy, putinowski. Rządzi Szef, a każde wielkie pieniądze i interesy pozostające poza jego kontrolą wydają się w tej optyce swego rodzaju marnotrawstwem, bo nie są wprzęgnięte w polityczny plan konsolidacji władzy.

Taka konstrukcja państwa, takie wyobrażenie sprawowania władzy opierają się na strukturalnej korupcji. Jest ona wszechwładna, wszechogarniająca i ma wiele wymiarów. Jest adresowana do społeczeństwa, a ściślej biorąc do grup elektoratu, które po prostu politycy próbują przekupić. Najpierw w kampanii, a potem w polityce realnej, choć akurat tu trafiają na kłopoty, bo obietnice kampanijne trudno zrealizować. Przywoływany Janusz Lewandowski tak o tym pisze: „Zawiść, mocno osadzona w polskiej tradycji, nie musi być już bezinteresowna. Rozległy sektor publiczny padł łupem wygłodniałych zastępów PiS. Propaganda zawiści idzie w parze z utrwalaniem roszczeniowych postaw. Mamy do czynienia z rozdawnictwem pieniędzy na grecką skalę. Zdumiewają mnie zwolennicy tej korupcji politycznej oskarżający poprzedników, że »byli głupi, bo nie dawali«. Pokusa licytowania się na ekonomiczne chciejstwo to jedna z pułapek, które zastawia PiS na przyszłość”.

Rozdawnictwo ponad wszystko

Jest też drugi wymiar korupcji. Chodzi o te wygłodniałe zastępy PiS i o łupy. Już przy poprzedniej odsłonie rządów tej partii jej znaczący polityk mówił, że teraz żaden działacz nie może cierpieć niedostatku. Inwazja ludzi tego ugrupowania na wszystkie instytucje, urzędy, spółki jest bezprzykładna, w żadnej skali nieporównywalna z tym, co czyniono wcześniej. Nawet gdy za sprawy brało się niezwykle kiedyś zręczne i pazerne PSL, a także część ludzi Platformy. Prawda, za każdym razem nowa władza obsadzała swoimi ludźmi stanowiska, nie brakowało przykładów nepotyzmu i nagannych protekcji. Jednak PiS okazało się mistrzem. Bo partia ta robi coś albo po raz pierwszy w historii, albo stosuje znane rozwiązania, tylko wielokroć spotęgowane.

To jest plan strategiczny, rozwojowy, bo kolejne zdobycze polityczne, choćby w wyborach samorządowych, poprzez reformy szkolnictwa, służby zdrowia, administracji, służb mundurowych, instytucji kultury, dadzą kolejne, nowe możliwości prowadzenia tzw. polityki personalnej. Ta korupcyjna akcja jest podbudowana narodową propagandą, insynuacjami wobec krytyków i ich dezawuowaniem do kilku pokoleń wstecz. Państwo oraz wspólnotowe publiczne dobra i majątki służyć mają korzyściom jednej partii, która przy pomocy kilkumandatowej większości parlamentarnej narzuca swoją wolę całości i przepycha wszystkie dobrane do tego celu regulacje. Partia ta, gromadząc środki pod egidą państwa, zwiększa swoje możliwości wyborcze, bo dysponuje możliwością bezkarnego rozdawania pieniędzy swoim funkcjonariuszom i wyborcom.

Ostrożni na zapas

Ta korupcja deprawuje i szantażuje. Z jednej strony zachęca do akcesu do „dobrej zmiany”, bo daje za to pieniądze i pozycje, ale też odcina drogę powrotu do postawy jakiejś niezależności i godności. Ten proces może dotyczyć setek tysięcy obywateli. Z drugiej strony wciąga w orbitę kontrolowanego przez państwo przepływu pieniędzy wszystkich uczestników gry gospodarczej, w tym średnich i większych przedsiębiorców. Nie opłaca się po prostu podpaść tej władzy, nie kalkuluje się zasilać finansowo jakichkolwiek inicjatyw i działań, które mogą być uznane za opozycyjne, ba, za niepewne. Już pojawia w się biznesie określenie „radykalne” wobec każdej inicjatywy podejrzanej o niesprzyjanie władzy. Polska przedsiębiorczość, ale też i przedstawicielstwa zachodnich firm są za słabe, aby się władzy przeciwstawić, a nieobliczalność tej partii i jej mściwość gra w tym przypadku na jej korzyść, bo biznes robi się ostrożny na zapas.

Zjawisko występuje już nagminnie, a zapewne jeszcze się nasili. Oto nagle zniknęły reklamy z mediów, które władza uznaje za wrogie, zniknęły mecenaty i subsydia dla działań kulturalnych czy naukowych niepopieranych przez ministrów i PiS. Popłynęły za to szerokim – nigdy wcześniej w polskiej skali niespotykanym – strumieniem w drugą stronę. Do mediów, fundacji, instytutów prawicowych, pod adresy, które cieszą się oficjalnym i urzędowym wsparciem. Z wielu cyklicznie organizowanych imprez i promocji zniknęli nagle sponsorzy, pojawili się za to w innych miejscach, co można było zauważyć choćby na ostatnim Forum w Krynicy, i nie tylko. I zapewne nie trzeba nikomu objaśniać, na czym polega dzisiejsza strategia przetrwania w biznesie, dogadywania się z władzą. Kapitał na pewno to wie, wyczuwa i się orientuje, zwłaszcza że od czasu do czasu jest dopingowany i wzywany do „narodowej” służby, upominany za wstrzemięźliwość w aktywności przedsiębiorczej i patriotycznej, szantażowany zapowiedziami kontroli, kar i sankcji.

Publiczne pieniądze w partyjnej polityce

Kaczyński jak zawsze lubi używać wielkich słów, potępiać bandytów i złodziei, mówić o tych, którzy rozkradli Polskę. Jednak PiS, goniąc pokazowo korupcję, jednocześnie rozwinął jej istotę do rozmiarów niespotykanych, podpiął pod państwo. Korupcja prosta, czyli na przykład powoływanie się na wpływy w celu uzyskania korzyści majątkowych, jest karalna, są na to paragrafy w Kodeksie karnym, i taką korupcję PiS zawsze zwalczał. Ale już udzielenie komuś korzyści majątkowej w celu uzyskania na niego wpływu, zwłaszcza kiedy robi to – ogólnie mówiąc – państwo, karalne nie jest. Można pójść do więzienia za drobną łapówkę, ale transfer milionów ze środków publicznych do środowisk sprzyjających władzy, rozdawanie po uważaniu i bez oglądania się na kompetencje stanowisk, zleceń, kontraktów, z których roczny dochód bywa nieporównanie większy niż jakiekolwiek łapówki – jest czymś normalnym, do czego władza ma prawo, „bo tak wyborcy zdecydowali”.

Tak zwana redystrybucja, czyli uszczuplenie dochodów jednych, w domyśle mniej przychylnym dysponentowi, żeby dać innym, potencjalnie bardziej życzliwym, gdyby rozgrywała się w sferze prywatnej, byłaby nazwana korupcją, żeby nie powiedzieć – złodziejstwem. Ale ponieważ ma to miejsce w ramach państwa, a dysponentem jest władza, nazywa się to polityką społeczną i „instrumentami rządzenia”.

Tak jawne włączenie państwowych publicznych pieniędzy do uprawiania partyjnej polityki to największa nowość, jaką pokazało PiS w swojej drugiej odsłonie rządzenia. Wcześniej nie było tak sprytne. Stratedzy tego ugrupowania musieli dojść do wniosku, że masy krytycznej potrzebnej do zdobycia większości i utrzymania poparcia nie uda się osiągnąć inaczej niż środkami ekonomicznymi. Że da się wymienić gotówkę na ustrojowe wartości. Wprost zauważa to publicysta „Rzeczpospolitej” Filip Memches, pisząc w wyraźnie aprobatywnym tonie: „w odbiorze społecznym program 500+ wygrywa w cuglach choćby z postulatem niezależności Trybunału Konstytucyjnego od władzy politycznej”. O politycznych celach programu rozdawnictwa świadczą też sygnały dochodzące z kręgów prawicowych, że prezes Kaczyński podobno nie jest zadowolony z sondażowych notowań PiS po wprowadzeniu programu 500+, że spodziewał się lepszych wyników.

Z Trybunału zupy się nie ugotuje

Ale Kaczyński i tak nie może narzekać. Udał mu się, także właśnie za sprawą politycznej ekonomii, największy „myk”: ludzie zaczęli sprawy państwa postrzegać osobno, znacząco osłabły w ich oczach nawet najbardziej oczywiste związki przyczynowo-skutkowe. Oto kolejne sondaże potwierdzają kuriozalny paradoks: największym zaufaniem wśród polskich polityków cieszą się prezydent Duda i premier Szydło, a na dole tej tabeli są Jarosław Kaczyński i Antoni Macierewicz. W dodatku w ostatnim sondażu CBOS Duda został politykiem roku, a Kaczyński wylądował na trzecim miejscu za Szydło. Czyli wyborcy ufają dość bezwolnym wykonawcom (i ich doceniają), a nie ufają tym, którzy decydują o tym, co ci wykonawcy zrobią. Z sondaży wynika także, że chociaż wyraźna większość Polaków (57 proc.) uważa, że PiS zagraża polskiej demokracji, to jednocześnie więcej respondentów popiera rząd Beaty Szydło, niż mu się sprzeciwia. Racjonalnie biorąc, to się nie trzyma żadnej logiki i może budzić tylko pusty śmiech, gdyby nie było jednak mierzalnym społecznym faktem.

Jest bardzo prawdopodobne, że to zjawisko wynika właśnie z politycznych pieniędzy: to pani premier z minister Rafalską dają 500+, pan prezydent starał się o obniżenie wieku emerytalnego, wicepremier Morawiecki podwyższył pensję minimalną. A za walkę z Trybunałem i inne awantury odpowiada Kaczyński, któremu słusznie z tego powodu się nie ufa. Udało się szefowi PiS stworzenie dylematu, na który wielu Polaków odpowiada po jego myśli: owszem, lepiej by było, żeby PiS szanował demokrację, Trybunał Konstytucyjny, a zarazem dał 500+, ale jeśli to niemożliwe, to trudno – wybieramy pakiet zwalczania Trybunału i 500+. Bo z Trybunału zupy się nie ugotuje. Operacja PiS podziału lasu na poszczególne drzewa i sprzedawanie ich oddzielnie zakończyła się sukcesem. Kupców tego szemranego towaru, których nazywamy symetrystami (w skrócie: PiS i opozycja się okładają, prawda leży pośrodku, trzeba brać, co dają, bo ludzie chcą pożyć tu i teraz), wciąż nie brakuje.

Teraz więc premier Szydło zapowiedziała, że o ile 2016 r. był okresem wzmacniania rodzin, to 2017 r. będzie rokiem gospodarki. Przy takim traktowaniu finansów państwa, jak dało się dotychczas zaobserwować, może to oznaczać, że ekonomizacja polityki czy polityzacja ekonomii będzie się nasilać. To nie biznes ma się chwalić, że daje miejsca pracy i żądać z tego tytułu przywilejów. Przedsiębiorcy, instytucje, organizacje pozarządowe mają działać na licencji państwa i władzy. Albo włączą się do wspólnego dzieła i będą wspierać i wykonywać polecenia, albo się ich sprawdzi według słynnej maksymy, że „jeżeli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma”. Na Węgrzech, w Turcji czy w Rosji już tak jest. A w Polsce ma być.

Polityka 2.2017 (3093) z dnia 10.01.2017; Temat z okładki; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak kupić sobie władzę"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną