Rafał Kalukin: – Ostrzega pan, że w Polsce rodzi się faszyzm. Problem w tym, że ten termin straszliwie się zdewaluował. Faszystami bywali już w swoim czasie nazywani choćby de Gaulle i młodszy prezydent Bush.
Roman Kuźniar: – Zgadzam się, że trzeba unikać epitetów i kanonicznych pojęć w sytuacjach nieadekwatnych. Faszyzm de Gaulle’a to przecież propagandowa groteska uprawiana przez Sowietów. Zarzuty wobec Busha brały się zaś z tego, że kręcili się wokół niego ludzie ze skrajnej prawicy z kręgu Newta Gingricha. Ostatnio zresztą pojawiający się również w kampanii Donalda Trumpa. W poglądach tych ludzi można doszukiwać się elementów faszyzmu.
Radykalnej amerykańskiej prawicy ostatnio zdarza się nawet wprost relatywizować faszyzm. U nas to jednak nie do pomyślenia.
Bo trudno sobie wyobrazić, aby kraj, który był ofiarą faszyzmu w wersji nazistowskiej, mógł być dotknięty tym samym schorzeniem. Tyle że faszyzm nie jest jednolity. W Polsce mamy ten problem, bo on natychmiast kojarzy się nam z nazistowskimi Niemcami. Ale to była przecież bardzo skrajna wersja faszyzmu. Najbardziej klasycznym przykładem, do którego się tutaj odwołuję, są Włochy z czasów Benito Mussoliniego.
Miałem świetnego nauczyciela prof. Franciszka Ryszkę, którego „Państwo stanu wyjątkowego” to jak dotąd najlepsza w Polsce monografia faszyzmu. Potrafię więc wiarygodnie konotować ten termin w odniesieniu do zjawisk, które obserwuję. A kilka istotnych elementów składających się na definicję faszyzmu dostrzegam dziś wyraźnie w polskiej rzeczywistości.
Jakich?
Po pierwsze, autorytaryzm. Po drugie, nacjonalizm.