Łapanki polskie 2017
Prokuratura stawia zarzuty uczestnikom protestu pod Sejmem. To kpina z zasad prawa
Kpiną z zasad prawa było już opublikowanie na policyjnym portalu zdjęć manifestantów z sugestią, że uwidocznione na nich osoby to przestępcy (wzmocnioną na dodatek bezczelnym apelem ministra spraw wewnętrznych o samoujawnienie się i o dekonspirujące je donosy od znajomych).
Znamienne, że Komenda Stołeczna tłumaczy, że polecenie takie dostała od prowadzącej śledztwo warszawskiej prokuratury okręgowej. Tyle że rzecznik prokuratury temu zaprzecza. Już ten spór dowodzi, że nawet urzędnicy są świadomi, iż z prawnego punktu widzenia rzecz śmierdzi. Choć oczywiście oberszef policji, czyli wspomniany minister spraw wewnętrznych, żadnych wątpliwości nie ma. Ale któż podejrzewałby o skrupuły Mariusz Błaszczaka. To samo dotyczy zresztą oberprokuratora, czyli Zbigniewa Ziobry.
Demonstranci przed prokuratorem
To nie koniec kpin. Rozpoczęły się oto przesłuchania zidentyfikowanych demonstrantów. Wezwano ich jako świadków wydarzeń z 16 grudnia ubiegłego roku, ale niektórym podczas przesłuchania stołeczni prokuratorzy znienacka postawili zarzuty popełnienia przestępstwa. Status rozmowy zmienił się zatem radykalnie – stała się ona tzw. składaniem wyjaśnień. Oczywiście, formalnie jest to dopuszczalne, tyle że w praktyce jest to jednak sytuacja rzadka, stosowana zwykle jedynie w przypadku nadzwyczajnego charakteru czynu lub szczególnie groźnych sprawców. Tu nie ma o tym mowy. Na dodatek muszą być wtedy spełnione rozmaite przesłanki proceduralne, by chronić prawa uczestników postępowania.
Co też charakterystyczne, podstawą działań prokuratorów mają być m.in. artykuły kodeksu karnego sankcjonujące stosowanie przemocy lub groźby „w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania” oraz wywieranie wpływu „przemocą lub groźbą bezprawną (…) na czynności urzędowe organu państwowego”.
Na razie zarzuty dotyczą jednak „jedynie” znieważenia „pewnej osoby” (nie wiadomo, o kogo chodzi, bo prokuratura zakazała ujawnienia tej informacji) oraz telewizyjnych dziennikarzy i utrudniania im… krytyki prasowej (tu podstawą stało się prawo prasowe). Tak się składa, że chodzi o ekipę TVP. I tak się składa, że za PRL za pogląd „prasa (reżimowa) kłamie” wyartykułowany okrzykiem podczas demonstracji napisem na murze czy w podziemnej gazecie też można było wylądować na kolegium ds. wykroczeń lub przed sądem.
Łapanka na uczestników manifestacji przed Sejmem RP (powtórzmy: legalnej i pokojowej) ma ponoć trwać dalej.