Kraj

Wojna narodu ze społeczeństwem

Polska drugim Meksykiem

Czy Polska zostanie drugim Meksykiem? Czy Polska zostanie drugim Meksykiem? Holly Wilmeth / Getty Images
Nie żartujcie z San Escobar. Z wielu wypowiedzi Prezesa wyłania się wizja państwa mocno latynoskiego. I to w trwałym wariancie rządzącej 70 lat meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej.
Antoni Macierewicz twardo wprowadza porządki nowej władzy.Krystian Maj/Forum Antoni Macierewicz twardo wprowadza porządki nowej władzy.
Częścią systemu budowanego przez PiS jest Kościół, o ile tylko mu się podporządkowuje.Marek Kuwak/Forum Częścią systemu budowanego przez PiS jest Kościół, o ile tylko mu się podporządkowuje.

Artykuł w wersji audio

To, co Prezes opowiada, wygląda na spójny i niestety dość realistyczny plan budowy państwa trwale rządzonego przez PiS w polskiej wersji systemu partii dominującej. Z licencjonowaną opozycją i atrapą demokratycznych wyborów, z częściowo wolnym rynkiem budowanym wokół własności państwowej, z pozorami pluralizmu w mediach. Atrapy i pozory mają w tym systemie być nie tylko listkami figowymi na potrzeby relacji międzynarodowych, ale też wentylem społecznych emocji, który będzie można w miarę potrzeby odkręcać i przykręcać.

Systemowo to nie mają być faszystowskie Włochy. I nie PRL. Nie Białoruś Łukaszenki. Nie Węgry Orbána. Nie Bawaria. To ma najbardziej przypominać Meksyk z jego Partią Rewolucyjno-Instytucjonalną (u nas Kontrrewolucyjno-Instytucjonalną) – bez straty zmieniającą przywódców i programy od lewa do prawa. Tylko meksykański antyklerykalizm zastąpiony będzie przez pisowski klerykalizm. Czyli wypisz wymaluj San Escobar. Mieszanka świętości (San) z mafijnością (Escobar). Zatopiona w naszości. Trwała mimo niechętnego potężnego sąsiedztwa. Pogodzenie się z porewolucyjnym Meksykiem zajęło USA kilkadziesiąt lat. Unii też trochę to zajmie. Prezes nigdy sam tego tak nie opisze. Efektywność jego metody polega m.in. na tym, że realizując wizję znaną co najwyżej jemu (a i to nie jest pewne), zaskakuje pomysłami i posunięciami wszystkich – w tym swoje zaplecze, a często pewnie siebie. Ale kierunek meksykański wydaje się wyraźnie (choć nie wiem, na ile świadomie) wyłaniać. W tę stronę prowadzą liczne tropy. Jeden z nich jest szczególnie istotny. Partia.

Niewiele osób zwróciło uwagę na fragment łódzkiego wystąpienia Prezesa poświęcony partii. „Dziś partie w Europie są mniejsze, dlatego rozbudowanie struktur jest ważne”. Sporo wskazuje, że jest to absolutnie kluczowy element strategii PiS.

Porządki nowej władzy 

Kto zajmuje się polityką, wie, że „rozbudowanie struktur” partii sprawującej władzę prowadzi do szybkiej klęski. Wiadomo, co oblepia statek cumujący w porcie. Karierowicze, pieczeniarze, cwaniacy, wszelkiej maści oszuści i kombinatorzy ciągną do partii rządzącej (bliskiej rządzenia) i ją od środka psują, demoralizują, kompromitują i wiodą do upadku. Żaden partyjny lider tego nie chce. Zbieranina oblepiająca władzę będzie kombinowała, kradła, nadużywała stanowisk i przywilejów. I będzie bezideowa. Jak jej się opłaci zdradzić – to zdradzi. Otwarcie lub skrycie. Jak wielki gierkowski nabór do PZPR rozszabrował PRL, poparł demokratyczny przewrót 1989 r. i doprowadził do klęski SLD Millera. PiS już ma kłopot z Hofmanami i Misiewiczami, więc Prezes z pewnością nie chce iść w tym kierunku. Jeśli mówi o „rozszerzeniu struktur”, musi mieć na myśli co innego.

Kluczem do zrozumienia intencji jest cel. A celem jest stworzenie formacji rządzącej całe dekady. I to przy poparciu większości lub znacznej mniejszości dającej parlamentarną większość. W zgodzie z zasadami formalnej demokracji oraz rządów prawa, choć raczej bez państwa prawa. Kiedy odbierając nagrodę tygodnika „wSieci”, Jarosław Kaczyński malował wizję Polski jako wyspy wolności między Zachodem i Wschodem, nie miał na myśli sezonowej wysepki, która zniknie przy pierwszej burzy. On myśli i mówi o konstrukcji z zasady wiecznotrwałej. To marzenie Prezesa nie jest nierealne. Kluczem jest trochę większe poparcie wyborcze. Nad Zjednoczoną Prawicą wisi szklany sufit na poziomie nieco przekraczającym jedną trzecią wyborców. W kluczowych kwestiach z reguły ponad jedna trzecia pytanych popiera PiS, a niespełna dwie trzecie jest przeciw. Zważywszy rozbicie opozycji, PiS może wygrywać wybory, ale nie ma gwarancji utrzymania władzy, gdyby opozycja się pozbierała. Gdyby jednak PiS zdobył jeszcze poparcie co dziesiątego wyborcy, Prezes mógłby spać dość spokojnie.

Tu pojawia się myśl o rozbudowaniu partii. Nie chodzi o tych, którzy sami przyjdą. Oni są podejrzani i można mieć ich poparcie, nie przyjmując ich do rodziny. Wystarczą posady lub miejsca w poczekalni. Chodzi o tych, którzy nie przyszli i nie głosowali na PiS. Oni zaczną w ramach rozbudowy struktur dostawać „życiową szansę”. W dużym stopniu dzięki nim PiS ma się na długo zamurować w gabinetach władzy.

Wybór, przed jakim wiele osób stanie, zaproponowany przez pisowskiego szefa będzie dość czytelny. Mogą się zapisać i dalej być kierownikami, dyrektorami etc., albo nie… Wyobraźnia podpowie, że można odrzucić ofertę i złamać sobie karierę od razu, albo ją przyjąć i złamać karierę, gdy zmieni się władza. Ci, którzy się zdecydują złamać kariery później, bardzo się będą starali, by było to jak najpóźniej. I postarają się przekonać otoczenie. A ci, którzy wybiorą złamanie kariery od razu, zrobią miejsce dla innych, którzy wolą skorzystać i martwić się potem.

W policji, w służbach, w wojsku, gdzie Antoni Macierewicz twardo wprowadza porządki nowej władzy, ten system już działa, choć ze względów formalnych bez oficjalnego wstępowania oficerów do partii. Niemal wszyscy dowódcy zostali wymienieni. Nowi czują, że żaden inny rząd nie dałby im takiej szansy, a każdy inny pozbawi ich funkcji. Masowe odejścia generałów i pułkowników oraz przetasowania wśród niższych oficerów mają systemowe znaczenie. Wojsko Polskie zmieniają w armię PiS. Nieważne, czy armia jest silna – ważne, że jest swoja. Nie musi się sprawdzić na wojnie – musi się sprawdzić w wyborach.

Ten mechanizm trzeba brać pod uwagę nie tylko dlatego, że może on trwale zwiększyć elektorat Prezesa o kilka punktów, których mu brakuje do szczęścia. Rzecz w tym, że część tego mechanizmu stanowi dzisiejsza opozycja wraz ze swoim społecznym zapleczem, które, pogrążając się w poczuciu bezsilności, coraz bardziej kipi wizjami odwetu. To poczucie będzie się pewnie jeszcze nasilało. A wraz z nim będzie rosła żądza odwetu na każdym współwinnym nieprawościom PiS. Im większa ona będzie i im dosadniej będzie wyrażana, tym więcej druga strona będzie gotowa zrobić, by do tego nie doszło – czyli nie oddać władzy. W ten sposób wspólnymi siłami władzy i opozycji pisowska Polska zostanie zabetonowana w partyjnej lojalności. To nic, że taka lojalność wciąż będzie obejmowała mniejszość. Kontrolując parlament, prezydenta, Trybunał Konstytucyjny, administrację rządową, prokuraturę, policję, służby i coraz większą część mediów oraz gospodarki, a wkrótce zapewne także sądownictwo i dużą część samorządów, PiS będzie w stanie tak organizować wybory i polską politykę, żeby poparcie 40-proc. mniejszości zamienić w większość parlamentarną.

Prezes jest na najlepszej drodze do tego, by Zjednoczona Prawica miała wygrywającą mniejszość i by rządziła, dopóki będzie zjednoczona. A opozycja przez blisko półtora roku nie zrobiła nic, by to uniemożliwić. I nie jest pewne, że broniąc status quo, była w stanie zatrzymać marsz zdeterminowanej przypadkowej większości parlamentarnej po systemowo zagwarantowaną pełnię władzy. Bo determinacja PiS w budowaniu wszechpotężnych rządów jest niespotykana w żadnej demokracji. Nikt, kto liczy się z powrotem do opozycji, nie wyposaża władzy w tak potężne uprawnienia, które mogą być wykorzystane przeciw niemu, gdy role się odwrócą.

Zdobycie TK faktycznie zniosło konstytucję i wyjęło większość parlamentarną, czyli wolę Prezesa, spod jakiejkolwiek kontroli. Kolonizująca KRS i całe sądownictwo ustawa Ziobry uwalnia władzę wykonawczą spod jakiejkolwiek kontroli. Na wypadek gdyby obywatelom przychodziło do głowy jakieś nieposłuszeństwo i niepokojenie władzy lub jej ludzi, jak to ujęła I prezes Sądu Najwyższego: „partia rządząca nie będzie się interesować każdą sprawą sądową i każdym sędzią. (…) ale niektórymi owszem”. Żaden sędzia, któremu droga jest jego kariera, nie będzie chciał należeć do grupy wyróżnionej „zainteresowaniem” władzy. A większość nie po to wybrała sędziowską karierę, żeby szukać guza.

System partii dominującej ma działać łagodnie, nie przerywając obywatelskiego snu. Bez terroru, lepiej bez więźniów politycznych, z zachowaniem sporego zakresu wielu codziennych swobód i wolności. Ale bez złudzeń, że można bezkarnie wykraczać poza dopuszczone przez władzę postawy – zwłaszcza polityczne. Musi więc być oczywiste, że system ma narzędzia dyscyplinowania, a instancją ostateczną są sądy i więzienia.

Wewnętrzne i zewnętrzne Jihady 

W systemie partii dominującej nawet opozycja ma być przez władzę organizowana. Na przykład przez narzucenie jej instytucji „lidera opozycji”, czyli przez wrzucenie „inaczej myślących” do jednego worka i licencjonowanie przywództwa. W ten sposób komuniści pół wieku licencjonowali „dobrych” katolików, a na początku biskupów. Co się w worku nie zmieści, będzie częścią władzy lub wykluczoną ekstremą. Opozycja ma wiedzieć, co się w licencji na opozycyjność mieści. Władzy wygodniej jest bowiem mieć jedną opozycję zamkniętą w polaryzującym podziale, częściowo zinfiltrowaną, autocenzurującą się i kłócącą za linią jednego frontu, niż różne opozycje podgryzające ją z różnych stron i zmuszające do walki na kilku frontach.

Ta wizja widoczna jest w retoryce PiS przez przeciwstawianie rządzącej, szlachetnej, mającej monopol na prawdę, wskazanej przez Suwerena większości (to nic, że tylko parlamentarnej) oraz bezsilnej, błądzącej, kłamiącej, mającej nieczyste sumienie opozycji, którą Suweren odrzucił (choć w wyborach zdobyła więcej głosów). Brzmi ona także w pomyśle, by tylko partie mogły wystawiać kandydatów w wyborach samorządowych. To ma unieszkodliwić mgławicę lokalnych ruchów.

Takiemu ładowi odpowiada również wizja formalnie pluralistycznych mediów, których misją nie jest jednak kontrolowanie władzy ani prezentowanie realnych alternatyw, ale wspieranie „prawdy”, którą władza głosi i wciela w życie. Odstępstwa wyrażające poglądy „nieprawdziwe” są w systemie partii dominującej możliwe, ale (podobnie jak opozycja) w limitowanym merytorycznym i instytucjonalnym zakresie. Wyskalowaniu niezależnych mediów ma służyć zapowiadana przez Prezesa we Wrocławiu „dekoncentracja” i „repolonizacja”. Spora część obecnych właścicieli będzie skłaniana, by się swoich mediów pozbyć albo ograniczyć krytycyzm. Zapowiadają to słowa Prezesa wypowiedziane w Łodzi: „Potrzebna jest reforma mediów, chcemy, aby dążyli oni do prawdy, a nie opowiadali się za jedną stroną”. Bo „prawda” w pisowskiej wizji świata jest jedna, a „strona” to opozycja.

Bliska ideału jest TVP, gdzie obecność opozycji i polemicznych wobec władzy poglądów służy budowaniu poczucia zagrożenia dla takich zdobyczy, jak 500+ lub Polska bez uchodźców. Rolę straszydła grają też w systemie partii dominującej media opozycyjne. W niszowej, różnymi sposobami limitowanej, skali są więc nie tylko dopuszczalne, ale wręcz konieczne. Mają służyć mobilizowaniu i dyscyplinowaniu prawomyślnych przez uświadamianie im, że wróg czyha, by odebrać zbiorowe zdobycze, a zwłaszcza posady i posadki.

Ogromna część posad i posadek jest w gestii samorządów. Dlatego nie da się domknąć systemu, póki PiS ich nie przejmie. Przynajmniej większości. Temu służy zapowiadana przez Prezesa dwukadencyjność, a także zmiana granic samorządowych rysowanych na nowo tak, by neutralizować opozycyjnych wyborców przez odpowiednie mieszanie ich z „dobrze myślącymi”. Przykładem jest ustawa przyłączająca do Warszawy okoliczne gminy rządzone przez PiS. W USA takie manipulowanie przez władzę granicami okręgów wyborczych jest ścigane przez prawo. Ostatnio sąd federalny w Wisconsin unieważnił taki podział dokonany przez republikańskiego gubernatora, bo intencją i skutkiem było – jak napisał mianowany przez Reagana sędzia Kenneth Ripple – „zapewnienie władzy Partii Republikańskiej”. To jest oszustwo wyborcze, bo w demokracji władza ma służyć wszystkim obywatelom – nie tylko tym, którzy ją popierają, i sobie. Po likwidacji TK nikt w Polsce nie zabroni PiS takich oszustw. Gdy dzięki nim przejmie samorządy, kolejne setki tysięcy osób dostaną „szansę życia” i powiększą elektorat strzegący systemu partii dominującej.

To wszystko składa się na system elektoralnego autorytaryzmu, w którym atrapy demokratycznego państwa prawa służą głównie łagodzeniu oporu wobec faktycznie jednoosobowej władzy. Projekt Prezesa sięga jednak dalej, upodabniając wyłaniający się ład do narodowego państwa totalnego kontrolującego nie tylko instytucje i procesy polityczne, lecz także kulturę i świadomość społeczną – sztukę, historię, wartości, obyczaje, wierzenia.

By opanować przyszłość, system musi skolonizować wyobrażenia przeszłości i wieczności. Temu służy skok na oświatę, która ma zakorzeniać kulturową tożsamość widzącą świat hierarchicznie zamknięty w strukturach narodu i państwa. Symptomatyczny jest główny zarzut wobec wystawy Muzeum II Wojny Światowej, która „za słabo eksponuje polskie doświadczenie”, a pokazując je, zbyt dużo mówi o losie ludności, a za mało o wysiłku wojskowym, czyli państwowym. To hierarchiczne państwo ma być jądrem tożsamości, a nie policentryczne społeczeństwo. Taki (poza osobistą zemstą) jest cel niszczenia Wałęsy oraz innych żyjących bohaterów.

Prezes chce pokazać, że oparciem może być tylko kontrolowana przez władzę formalna struktura, a nie system suwerennych autorytetów, z którymi władza się liczy. Częścią tego systemu jest Kościół, o ile tylko mu się podporządkowuje. Jeśli nie – jest marginalizowany, jak papież Franciszek. Nawet jeżeli pierwotną polityczną intencją całej tej operacji na duszy społeczeństwa jest tylko zmarginalizowanie oligarchicznej, gnuśnej, kosmopolitycznej elity III RP, to przyczyny i skutki sięgają dużo dalej.

W laudacji z okazji przyznania Prezesowi tytułu Człowieka Wolności Piotr Zaremba wmawiał laureatowi, że chodzi mu o „naród polityczny” (nie ściśle etniczny), ale praktyka i tradycja, do której sięga PiS, jest inna. I jest to w większym stopniu konieczność niż wybór. Odpowiadając Zarembie, Prezes mówi to wyraźnie: „strefę wolności i strefę demokracji może przynieść tylko i wyłącznie państwo narodowe”. Tak musi być w reżimie partii dominującej.

Gdy kultura masowa pędzi w stronę kosmopolityzmu, a w lokalnych niszach rodzą się alergiczne wobec McŚwiata nisze rozmaitych Jihadów, system partii dominującej z natury staje po stronie tradycjonalistycznych, etnocentrycznych, ksenofobicznych nisz. Z nich bierze siłę i musi je wspierać. Nawet jeżeli Prezes jest pragmatycznym autorytarystą, chcąc rządzić, musi prowadzić przynajmniej umiarkowanie ksenofobiczną grę. W żadnej innej narracji jego władza nie będzie wewnętrznie legitymizowana. Równie ważne jest to, że elektoralny autorytaryzm jest nie do pogodzenia z systemem liberalno-demokratycznych zasad, na których zachodnia integracja opiera się formalnie i kulturowo. Instalowanie takiego systemu musi oznaczać izolację, a może konflikt ze wspólnotą McŚwiata. Jedynym sojusznikiem mogą być wewnętrzne i zewnętrzne Jihady.

Poza zinstytucjonalizowaniem niskich ludzkich pobudek to właśnie podział między McŚwiatem a Jihadami tworzy mocny fundament systemu partii dominującej. Po jednej stronie ustawia pisowski partyjnie zorganizowany naród etniczny – jednolity politycznie, sprawujący władzę, wygrywający wybory, rządzący, oddzielający Polskę polityczną od świata. Po drugiej zostawia społeczeństwo w większości trochę kosmopolityczne, trochę indywidualistyczne, częściowo obecne w różnych ruchach i zrywach, częściowo aktywne w licencjonowanych fundacjach i stowarzyszeniach, w niewielkiej części w partiach odpowiadających różnym tożsamościom i gustom. Przy takiej linii podziału nieznacznie mniejszościowy naród pisowski może bez końca wygrywać. Społeczeństwo ma większość, ale ze swojej pluralistycznej istoty jest długotrwale niezdolne do zbudowania większości parlamentarnej. A państwowy aparat Prezesa wszystko zrobi, by się nie zintegrowało.

Wszystko to robi wrażenie spójnego i dość realistycznego planu. Niestety może się on udać. Ale nie musi. Nie liczyłbym jednak, że Prezes znów sam się obali, PiS się rozpadnie lub przestraszy się zagranicznej presji, gospodarka runie, zabraknie pieniędzy na prezenty etc. Mechanizmy, które PiS już uruchomił, dłuższy czas mogą działać same. Ale to nie znaczy, że nie warto nic robić i kombinować. Trzeba kombinować i robić. Tylko z głową.

Po pierwsze: trzeba się pod każdym względem przygotować do długiego marszu. Lata mogą (choć nie muszą) minąć, nim demokracja wróci. Nie wiadomo, kiedy to będzie ani co ona tu zastanie.

Po drugie: trzeba przejść obywatelski egzamin, broniąc tego, co z państwa prawa zostało. Ale nie warto betonować polaryzacji, która wzmacnia system partii dominującej, zwłaszcza nie warto snuć marzeń o tym, co wolna Polska zrobi Prezesowi i wszystkim ich ludziom, kiedy się odrodzi. To nic nie załatwia, a sporo komplikuje.

Po trzecie: trzeba zrozumieć, co trzeba było, a czego nie trzeba było robić, żeby teraz nie trzeba było ratować. Bez tego nie będziemy w stanie uniknąć podobnych pomyłek i nie zbudujemy dobrej Polski, kiedy przyjdzie pora.

Po czwarte: trzeba publicznie przyswoić odpowiedzi na pytania, na które w pędzie transformacji brakowało czasu: co to jest demokracja, po co nam ona, jakie warunki muszą być spełnione, by była dla ogółu satysfakcjonująca i trwała, oraz ile kto z nas gotów jest poświęcić, by ją mieć?

Po piąte: gdy poprzednie cele osiągniemy, a partia dominująca straci polityczny impet, trzeba się będzie postarać odwrócić sytuację. Dziś nie wiadomo, jakim sposobem będzie to możliwe, ale musimy wiedzieć w imię jakich wartości, jakiego społeczeństwa i jakiego państwa. Dlatego musimy spróbować je nazwać i ich strzec. Być gotowi, by „po PiS” zrobić w Polsce dobrą demokrację, już wiemy, że sama się nie zrobi.

Polityka 6.2017 (3097) z dnia 07.02.2017; Polityka; s. 18
Oryginalny tytuł tekstu: "Wojna narodu ze społeczeństwem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną