Po ubiegłotygodniowym kryzysie „Polska kontra reszta Europy” i wyborze – wbrew polskiemu rządowi – Donalda Tuska na drugą kadencję jako szefa Rady Europejskiej nasuwa się zasadnicze pytanie: czy szereg niekoniecznie ze sobą związanych posunięć taktycznych, często nawet reaktywnych, może się złożyć na mimowolną decyzję o charakterze dziejowym? A konkretniej: czy Jarosław Kaczyński i jego otoczenie to strategiczni lunatycy, którzy mogą krok po kroku wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej?
Wieczorem po klęsce w głosowaniu w sprawie Tuska Kaczyński nazwał pomysł wyjścia Polski ze wspólnoty bzdurą. W tym tonie wypowiadał się już nie pierwszy raz. Zresztą w samym PiS nie brakuje euroentuzjastów, choć nie zajmują dziś eksponowanych stanowisk. Jednocześnie w partii rządzącej rośnie przeświadczenie, że pojedyncze starcia z Brukselą dobrze jej robią: dookreślają wroga – tym razem zewnętrznego, przez co pomagają w mobilizacji członków i szerzej – wyborców. Im ostrzejsze starcie, vide konflikt o Trybunał Konstytucyjny z Komisją Europejską, tym silniejsze zwarcie szeregów.
Seria takich starć może jednak w końcu doprowadzić do sytuacji, w której wyjście z Unii zostanie uznane za naturalną konsekwencję wydarzeń. Przepracował to już David Cameron, który dla wewnętrznych korzyści (pacyfikacji buntu we własnej partii) zarządził referendum w sprawie Brexitu. Pewnego dnia w Polsce, tak jak rok temu w Wielkiej Brytanii, presja wyborców rozgrzanych antyunijną retoryką może być już tak duża, że Kaczyński – nawet jeśli nigdy tego nie planował – nie będzie miał już wyjścia i doprowadzi do Polexitu. Jak lunatyk, niekoniecznie świadomie, pchnie Polskę w geopolityczną przepaść.